28.01.2018

WSPOMNIENIE O HRABIACH KWILECKICH



      Wspomnienie  o  ostatnich  właścicielach  dóbr   grodzieckich    hrabiach   Kwileckich
24/12/2007

     Hrabia  Mieczysław  Kwilecki  (1833-1918)  był  właścicielem  dóbr  Kwilcz, Oporowo, Świdnica, Gosławice, znanym  wielkopolskim  działaczem  społeczno - polityczny  w  zaborze  pruskim  i  członkiem  Pruskiej  Izby  Panów   oraz  mężem  wnuczki  twórcy  Legionów Polskich  we  Włoszech  gen. Jana Henryka Dąbrowskiego. Zakupując w 1872r.  rozległe   dobra  grodzieckie  i  obejmując  już  tylko  zwyczajową  zwierzchność – opiekę  nad szeregiem miejscowości, w tym   Białobłotami,  Dziewiniem,  Orliną  Małą  (okres po  uwłaszczeniu  chłopów  w  zaborze   rosyjskim)   nie  spodziewał   się  zapewne , że  majątek   ten   pozostanie  w  rękach   rodziny  Kwileckich  tylko  kilkadziesiąt  lat, a  jego  wnuki  staną  się  ofiarami  dwóch  zbrodniczych  totalitaryzmów   XX w. - niemieckiego  faszyzmu  i  sowieckiego komunizmu .

    Dzięki  relacjom  mieszkającej  obecnie  w Warszawie  pani  Anny Krzyżanowskiej , córki ostatniego  właściciela  dóbr  grodzieckich  hrabiego  Stanisława  Kwileckiego, można  dziś  nieco przybliżyć  losy  ostatnich  przedstawicieli  polskiego  ziemiaństwa   w   regionie. 
     ,,Ojciec Stanisław Kwilecki urodził się 10 października 1896 roku w Grodźcu, majątku swego ojca Kazimierza  herbu Szreniawa  ożenionego  z  Marią  Karską  herbu Jastrzębiec.  W 1918r. włączył się wraz z bratem Mieczysławem (ur. 1895) w walkę o niepodległość na terenie Wielkopolski. Po jej  odzyskaniu, obaj  bracia Kwileccy skierowani  zostali   do tworzenia 16-go Pułku Ułanów Wielkopolskich  w Bydgoszczy.  Razem  z  Pułkiem  walczył w 1920 roku w wojnie polsko-bolszewickiej. Został ranny pod Białą Cerkwią  i  ewakuowany do szpitala w Bydgoszczy.
   Jego przygodę z tamtych czasów znam  z  opowiadania Mamy  -  Elizy Kwileckiej .
W czasie jakiejś potyczki padł mu koń, co dla ułana było sprawą życia i śmierci. Musiał więc kryć się w jakimś zbożu lub wysoko wyrosłej trawie, by nie zostać zakłuty kosą, widłami lub rozpłatany siekierą, takim bowiem orężem dysponował nieprzyjaciel .  Zapadła noc , wprawdzie uszedł z życiem, lecz  konia nadal nie miał, a Pułk się oddalił. Tedy więc znalazł jakąś stajnię i  po omacku wybrał konia, na którym wrócił do Pułku … a rano awantura.   Przyszedł  pop (ksiądz prawosławny) poszukujący skradzionego przez kogoś konia. Koń był  i to bardzo dobry, ale zupełnie nie nadający się do prowadzenia walki podjazdowej – bo był maści jabłkowitej (w plamy brązowo-białe). Podobno Tata opowiadając to Mamie śmiał się,  że wymacał rękami dobrego konia, ale już maści jego nie mógł po ciemku wybadać. Taka to była  jego  pierwsza  i  ostatnia w  życiu  kradzież .
     Po wyzdrowieniu  już nie wrócił do Pułku na front, ale został w Bydgoszczy by szkolić nowych żołnierzy.  Za wojnę 1920 roku został odznaczony „Krzyżem Walecznych”  i medalem  „Polska swemu Obrońcy”. 
   W czasie pobytu w szpitalu poznał  Józefę Tarasiewicz (1899-1932) i ożenił się z nią wbrew woli  Rodziców.   Spotkała go  za  to  „kara” – nie  dostał  bowiem  majątku  na  utrzymanie  i  zabezpieczenie materialne  młodego stadła. 
    Ojciec pojechał więc do budującej się wówczas Gdyni , aby tam zarabiać na życie.  Przybył tam  bez  kapitału, ale miał liczące się nazwisko , był pracowity i  rzetelny, co pozwoliło mu rozkręcić interes. Zaczął zaopatrywać w żywność statki, które przypływały do portu w Gdyni. Wszyscy  kapitanowie mu  ufali, bo okazał  się  nad  podziw  uczciwy , bardzo solidny  i punktualny. Dawali mu pieniądze na zakup żywności. Opowiadał  mi  przyjaciel  Ojca  pan Tomaszewski, że kiedyś jakiś statek musiał już opuścić port, a nie miał jeszcze przywiezionej żywności. Jednak kapitan tak był pewny, że Tata ją dowiezie (bo obiecał), że kazał płynąć wzdłuż brzegu i wypatrywać samochodu Taty. Okazało się, że miał on jakieś kłopoty z kołem i nie zdążył na czas. Ale jadącego plażą zauważyli ze statku i przysłali łódź po zamówioną żywność.
  Po śmierci żony wrócił do Rodziców i dostał do administrowania majątek Grodziec. W 1935 ponownie się ożenił, tym razem za  zgodą Matki (Ojciec już nie żył) z naszą Mamą Elizą   z  Broel-Platerów  z Białaczowa (koło Opoczna i Końskich). Po zaręczynach  naszych Rodziców  babcia (Matka Ojca)  przeniosła się do swojej  kamienicy  w Warszawie , w Alejach  Ujazdowskich .
     Rodzice gospodarowali w Grodźcu.   W grudniu 1936 roku urodziła się Julitta, a w styczniu 1939 Anusia, (czyli ja) . Najmłodsza nasza siostra – Doda przyszła na świat już po śmierci Taty – w  lutym 1940.
   W  książce Andrzeja Kwileckiego pt. „Kwilcz” przeczytałam, że Ojciec był społecznikiem, założył w Grodźcu  Straż Pożarną  , działał w Powiatowym Związku Ziemian ,   jako oficer rezerwy  jeździł  po majątkach  z odczytami na tematy  obronności kraju  i zagrożenia przez Niemców, brał udział w życiu powiatu konińskiego. Finansował  budowę  szkoły  i opiekował się biednymi . Należał  również  do  Zakonu  Kawalerów  Maltańskich.
    Przyszła II wojna światowa. Niemcy napadli na Polskę. Jako były powstaniec wielkopolski, oficer rezerwy i znacząca osobistość w powiecie konińskim został aresztowany przez gestapo i osadzony w lochu  w Koninie. Wraz z Tatą  zaaresztowano jeszcze  48 Polaków ,  którzy znaczyli coś w ziemi konińskiej. Byli to właściciele majątków, nauczyciele, dyrektorzy.  Byli oni aresztowani jako „zakładnicy”. Niemcom chodziło o  pozbawienie  Polaków  ich warstwy kierowniczej. Po aresztowaniu Ojca ,  Mama udała się do takiego Pana    (miejscowego Niemca ), który był wysokiej rangi gestapowcem , ale znał Tatę z czasów przedwojennych   i  był przychylnie  do niego nastawiony  ( zapamiętałam  nawet  jego  nazwisko )  i  poprosiła  o uwolnienie  Męża .
    Po  pewnym  czasie  Ojciec został wypuszczony i wrócił do Grodźca, skąd jednak po dwóch tygodniach  ponownie go aresztowali. Ten gestapowiec pytał wcześniej : „dlaczego Ojciec  nie uciekł z rodziną”,  na co otrzymał odpowiedź:  „gdybym uciekł  z  rodziną  to mieszkańców  Grodźca  czekałaby śmierć  i   prześladowania, a więc  zostałem”.

    Hrabia  Stanisław  Kwilecki  z  Grodźca  został  zamordowany  10 listopada 1939  roku  podczas   masowej egzekucji ,  która  miała  miejsce na  cmentarzu żydowskim w  Koninie .   Zbrodni  tej dokonało gestapo  i  niemiecka  policja  ochronna ,  którą   kierował   przez   całą  okupację , pochodzący z Bawarii   Polizeimeister   Ernst   Jordan.  Był  to człowiek  gotowy  dla  Hitlera  wykonać  najbardziej   zbrodnicze   polecenia.Jordan  w  swoim  sprawozdaniu  podał, że w  przeddzień  polskiego   święta  narodowego przypadającego 11 listopada, rozeszły się wśród Niemców pogłoski, iż  Polacy zamierzają to święto obchodzić oraz poczynają  snuć  anty-niemieckie  plany.  Z   tego powodu  uznano  za konieczne  „odciąć  tym  planom  głowę” ,  dokonano  masowych  aresztowań  ,   a  następnie  mordu .  56 osób  zostało zabitych  z  krótkiej  broni  strzałem w tył  głowy. 
    Brat  Stanisława  -  Mieczysław  hrabia  Kwilecki   po   napaści   Związku  Sowieckiego  na  Polskę, jako  porucznik  rezerwy  dostał  się  do  niewoli  sowieckiej . W  kwietniu  1940  roku  w  ramach  mordu  katyńskiego  został  zabity  przez  funkcjonariuszy  NKWD . Celem  wschodniego   okupanta   była   również  likwidacja  osób  o  najbardziej  patriotycznym  nastawieniu, zdolnych  tworzyć  niepodległe  państwo  polskie. Również  tutaj  Polaków   mordowano  strzałem  w   tył  głowy  z  broni  krótkiej.
    ,,Nas  z  Mamą    Niemcy  wyrzucili  z pałacu, więc udaliśmy się do Warszawy  do Babci  Kwileckiej.  Mieszkałyśmy  w  salonie  na  pierwszym piętrze.  Mama urodziła  Dodę . Na wiosnę  pojechałyśmy  wraz  z  Mamą  i „Paniutką”   (Stanisławą Lipską)  opiekunką , do domu  rodzinnego  Mamy w  Białaczowie  koło Opoczna,  gdzie spędziłyśmy całą wojnę .
     Po zakończeniu działań wojennych w tej części Polski, w lutym 1945 roku wróciłyśmy do Grodźca. Mieszkałyśmy w pałacu, przyjmowani – wg  opowiadań Mamy – bardzo serdecznie przez miejscowych ludzi. Tak było do kwietnia 1945r. kiedy kazano nam się wynosić z domu poza  granice powiatu.  Ludzie  miejscowi  napisali list do władz   Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego,  co było bardzo ryzykowne dla nich, bo sprzeciwili się rozkazom najważniejszej władzy.  Mam w posiadaniu spis osób, które  wystosowały  petycję , by  nas   zostawić  w Grodźcu , ze względów na zasługi Ojca.  Napisali  że  „Oni dadzą mieszkanie i będą się nami opiekować”.
    Zamieszkałyśmy  w  Ochronce  (budynek  przedszkola), a Mama  chodziła   do  pracy do swojego dawnego majątku – gospodarstwa  i  tam pracowała  jako księgowa, siedząc   przy biurku  swego  Męża . W czasie pobytu w Grodźcu Mama uczyła dzieci  gry na pianinie, języka francuskiego, kobiety uczyła  jak robić guziki  , a w kościele grała  na organach  w  czasie  mszy św.  i prowadziła  chór męski.  Pamiętam  też , że  robiłyśmy  skarpety .
     Ludzie  w  Grodźcu  pomagali  nam,  np.  pani  z  piekarni  zawsze  dawała nam  dzieciom bułeczki. Gdy był jarmark czy targ obok kościoła na placu (teraz jest tam skwer z drzewami), to dostawałyśmy jabłka lub jajka, ale Mama nie pozwalała nam brać tych ,,prezentów” , bo nie mogła za nie zapłacić.
    Kiedyś poszłam do sadu, (czyli przed wojną naszego sadu) i nazbierałam wiśni czy czereśni, które przyniosłam   do  domu.  Zaraz  musiałam  pójść  do  ogrodnika   pana Chudzyńskiego, powiedzieć  mu , że „ukradłam” czereśnie czy wiśnie i  przeprosić  Go.  Pamiętam ,  że był bardzo tym  wzruszony, bo  bardzo szanował  naszych Rodziców.  Gdy miałam iść do II  klasy , a bałam się tego, to poszłam do ogrodnika .  On pokazał mi bardzo zniszczone swoje ręce i powiedział, że mam się uczyć,  by tak ciężko nie pracować.
    W  Grodźcu miałam  jeszcze  swoją   I-szą  Komunię św.  Ale skończyło  się  tam  życie  i  w 1946 r.  pojechałyśmy z  Mamą  do  Mirkowa  koło Warszawy , gdzie  była  dla  Mamy praca księgowej w fabryce papieru.”

1 komentarz:

  1. Dziękuję za przybliżenie ,za pamięć o mojej Rodzinie Kwileckich

    OdpowiedzUsuń