Wspomnienie o ostatnich
właścicielach dóbr grodzieckich hrabiach
Kwileckich
24/12/2007
Hrabia
Mieczysław Kwilecki (1833-1918) był właścicielem
dóbr Kwilcz, Oporowo, Świdnica, Gosławice, znanym wielkopolskim
działaczem społeczno - polityczny w zaborze
pruskim i członkiem Pruskiej Izby Panów
oraz mężem wnuczki twórcy Legionów Polskich we
Włoszech gen. Jana Henryka Dąbrowskiego. Zakupując w 1872r.
rozległe dobra grodzieckie i obejmując
już tylko zwyczajową zwierzchność – opiekę nad szeregiem
miejscowości, w tym Białobłotami,
Dziewiniem, Orliną Małą (okres po uwłaszczeniu
chłopów w zaborze rosyjskim) nie
spodziewał się zapewne , że majątek ten
pozostanie w rękach rodziny Kwileckich
tylko kilkadziesiąt lat, a jego wnuki staną
się ofiarami dwóch zbrodniczych
totalitaryzmów XX w. - niemieckiego faszyzmu
i sowieckiego komunizmu .
Dzięki
relacjom mieszkającej obecnie w Warszawie pani
Anny Krzyżanowskiej , córki ostatniego właściciela dóbr
grodzieckich hrabiego Stanisława Kwileckiego, można
dziś nieco przybliżyć losy ostatnich
przedstawicieli polskiego ziemiaństwa w
regionie.
,,Ojciec Stanisław
Kwilecki urodził się 10 października 1896 roku w Grodźcu, majątku swego
ojca Kazimierza herbu Szreniawa ożenionego z
Marią Karską herbu Jastrzębiec.
W 1918r. włączył się wraz z bratem Mieczysławem (ur. 1895) w walkę o
niepodległość na terenie Wielkopolski. Po jej odzyskaniu, obaj
bracia Kwileccy skierowani zostali do tworzenia 16-go Pułku
Ułanów Wielkopolskich w Bydgoszczy. Razem z
Pułkiem walczył w 1920 roku w wojnie polsko-bolszewickiej. Został ranny
pod Białą Cerkwią i ewakuowany do szpitala w Bydgoszczy.
Jego przygodę z tamtych czasów znam
z opowiadania Mamy - Elizy Kwileckiej .
W czasie jakiejś potyczki padł mu koń, co dla ułana było sprawą życia i śmierci. Musiał więc kryć się w jakimś zbożu lub wysoko wyrosłej trawie, by nie zostać zakłuty kosą, widłami lub rozpłatany siekierą, takim bowiem orężem dysponował nieprzyjaciel . Zapadła noc , wprawdzie uszedł z życiem, lecz konia nadal nie miał, a Pułk się oddalił. Tedy więc znalazł jakąś stajnię i po omacku wybrał konia, na którym wrócił do Pułku … a rano awantura. Przyszedł pop (ksiądz prawosławny) poszukujący skradzionego przez kogoś konia. Koń był i to bardzo dobry, ale zupełnie nie nadający się do prowadzenia walki podjazdowej – bo był maści jabłkowitej (w plamy brązowo-białe). Podobno Tata opowiadając to Mamie śmiał się, że wymacał rękami dobrego konia, ale już maści jego nie mógł po ciemku wybadać. Taka to była jego pierwsza i ostatnia w życiu kradzież .
W czasie jakiejś potyczki padł mu koń, co dla ułana było sprawą życia i śmierci. Musiał więc kryć się w jakimś zbożu lub wysoko wyrosłej trawie, by nie zostać zakłuty kosą, widłami lub rozpłatany siekierą, takim bowiem orężem dysponował nieprzyjaciel . Zapadła noc , wprawdzie uszedł z życiem, lecz konia nadal nie miał, a Pułk się oddalił. Tedy więc znalazł jakąś stajnię i po omacku wybrał konia, na którym wrócił do Pułku … a rano awantura. Przyszedł pop (ksiądz prawosławny) poszukujący skradzionego przez kogoś konia. Koń był i to bardzo dobry, ale zupełnie nie nadający się do prowadzenia walki podjazdowej – bo był maści jabłkowitej (w plamy brązowo-białe). Podobno Tata opowiadając to Mamie śmiał się, że wymacał rękami dobrego konia, ale już maści jego nie mógł po ciemku wybadać. Taka to była jego pierwsza i ostatnia w życiu kradzież .
Po
wyzdrowieniu już nie wrócił do Pułku na front, ale został w Bydgoszczy by
szkolić nowych żołnierzy. Za wojnę 1920 roku został odznaczony „Krzyżem
Walecznych” i medalem „Polska swemu Obrońcy”.
W czasie pobytu w
szpitalu poznał Józefę Tarasiewicz (1899-1932) i ożenił się z nią wbrew
woli Rodziców. Spotkała go za to „kara” –
nie dostał bowiem majątku na utrzymanie
i zabezpieczenie materialne młodego stadła.
Ojciec pojechał
więc do budującej się wówczas Gdyni , aby tam zarabiać na życie. Przybył
tam bez kapitału, ale miał liczące się nazwisko , był pracowity
i rzetelny, co pozwoliło mu rozkręcić interes. Zaczął zaopatrywać w
żywność statki, które przypływały do portu w Gdyni. Wszyscy kapitanowie
mu ufali, bo okazał się nad podziw uczciwy ,
bardzo solidny i punktualny. Dawali mu pieniądze na zakup żywności.
Opowiadał mi przyjaciel Ojca pan Tomaszewski, że kiedyś
jakiś statek musiał już opuścić port, a nie miał jeszcze przywiezionej żywności.
Jednak kapitan tak był pewny, że Tata ją dowiezie (bo obiecał), że kazał płynąć
wzdłuż brzegu i wypatrywać samochodu Taty. Okazało się, że miał on jakieś
kłopoty z kołem i nie zdążył na czas. Ale jadącego plażą zauważyli ze statku i
przysłali łódź po zamówioną żywność.
Po śmierci żony wrócił do
Rodziców i dostał do administrowania majątek Grodziec. W 1935 ponownie się
ożenił, tym razem za zgodą Matki (Ojciec już nie żył) z naszą Mamą
Elizą z Broel-Platerów z Białaczowa (koło Opoczna i
Końskich). Po zaręczynach naszych Rodziców babcia (Matka Ojca)
przeniosła się do swojej kamienicy w Warszawie , w
Alejach Ujazdowskich .
Rodzice gospodarowali w Grodźcu. W grudniu 1936 roku urodziła się Julitta, a w styczniu 1939 Anusia, (czyli ja) . Najmłodsza nasza siostra – Doda przyszła na świat już po śmierci Taty – w lutym 1940.
Rodzice gospodarowali w Grodźcu. W grudniu 1936 roku urodziła się Julitta, a w styczniu 1939 Anusia, (czyli ja) . Najmłodsza nasza siostra – Doda przyszła na świat już po śmierci Taty – w lutym 1940.
W książce
Andrzeja Kwileckiego pt. „Kwilcz” przeczytałam, że Ojciec był społecznikiem,
założył w Grodźcu Straż Pożarną , działał w Powiatowym Związku
Ziemian , jako oficer rezerwy jeździł po majątkach
z odczytami na tematy obronności kraju i zagrożenia przez Niemców,
brał udział w życiu powiatu konińskiego. Finansował budowę
szkoły i opiekował się biednymi . Należał również do
Zakonu Kawalerów Maltańskich.
Przyszła II wojna światowa. Niemcy
napadli na Polskę. Jako były powstaniec wielkopolski, oficer rezerwy i znacząca
osobistość w powiecie konińskim został aresztowany przez gestapo i osadzony w
lochu w Koninie. Wraz z Tatą zaaresztowano jeszcze 48 Polaków
, którzy znaczyli coś w ziemi konińskiej. Byli to właściciele majątków,
nauczyciele, dyrektorzy. Byli oni aresztowani jako „zakładnicy”. Niemcom
chodziło o pozbawienie Polaków ich warstwy kierowniczej. Po
aresztowaniu Ojca , Mama udała się do takiego Pana
(miejscowego Niemca ), który był wysokiej rangi gestapowcem , ale znał
Tatę z czasów przedwojennych i był przychylnie do niego
nastawiony ( zapamiętałam nawet jego nazwisko )
i poprosiła o uwolnienie Męża .
Po pewnym czasie Ojciec został wypuszczony i wrócił do Grodźca, skąd jednak po dwóch tygodniach ponownie go aresztowali. Ten gestapowiec pytał wcześniej : „dlaczego Ojciec nie uciekł z rodziną”, na co otrzymał odpowiedź: „gdybym uciekł z rodziną to mieszkańców Grodźca czekałaby śmierć i prześladowania, a więc zostałem”. ”
Po pewnym czasie Ojciec został wypuszczony i wrócił do Grodźca, skąd jednak po dwóch tygodniach ponownie go aresztowali. Ten gestapowiec pytał wcześniej : „dlaczego Ojciec nie uciekł z rodziną”, na co otrzymał odpowiedź: „gdybym uciekł z rodziną to mieszkańców Grodźca czekałaby śmierć i prześladowania, a więc zostałem”. ”
Hrabia Stanisław
Kwilecki z Grodźca został zamordowany 10
listopada 1939 roku podczas masowej egzekucji ,
która miała miejsce na cmentarzu żydowskim w Koninie
. Zbrodni tej dokonało gestapo i niemiecka
policja ochronna , którą kierował
przez całą okupację , pochodzący z Bawarii Polizeimeister
Ernst Jordan. Był to człowiek gotowy dla
Hitlera wykonać najbardziej
zbrodnicze polecenia.Jordan w swoim
sprawozdaniu podał, że w przeddzień polskiego
święta narodowego przypadającego 11 listopada, rozeszły się wśród Niemców
pogłoski, iż Polacy zamierzają to święto obchodzić oraz poczynają
snuć anty-niemieckie plany. Z tego powodu
uznano za konieczne „odciąć tym planom głowę”
, dokonano masowych aresztowań , a
następnie mordu . 56 osób zostało zabitych z
krótkiej broni strzałem w tył głowy.
Brat
Stanisława - Mieczysław hrabia Kwilecki po
napaści Związku Sowieckiego na
Polskę, jako porucznik rezerwy dostał
się do niewoli sowieckiej . W kwietniu
1940 roku w ramach mordu katyńskiego
został zabity przez funkcjonariuszy NKWD . Celem
wschodniego okupanta była również likwidacja
osób o najbardziej patriotycznym nastawieniu,
zdolnych tworzyć niepodległe państwo polskie.
Również tutaj Polaków mordowano strzałem w
tył głowy z broni krótkiej.
,,Nas
z Mamą Niemcy wyrzucili z pałacu, więc
udaliśmy się do Warszawy do Babci Kwileckiej.
Mieszkałyśmy w salonie na pierwszym piętrze. Mama
urodziła Dodę . Na wiosnę pojechałyśmy wraz z
Mamą i „Paniutką” (Stanisławą Lipską) opiekunką , do
domu rodzinnego Mamy w Białaczowie koło Opoczna,
gdzie spędziłyśmy całą wojnę .
Po zakończeniu działań
wojennych w tej części Polski, w lutym 1945 roku wróciłyśmy do Grodźca.
Mieszkałyśmy w pałacu, przyjmowani – wg opowiadań Mamy – bardzo
serdecznie przez miejscowych ludzi. Tak było do kwietnia 1945r. kiedy kazano
nam się wynosić z domu poza granice powiatu. Ludzie
miejscowi napisali list do władz Urzędu Bezpieczeństwa
Publicznego, co było bardzo ryzykowne dla nich, bo sprzeciwili się
rozkazom najważniejszej władzy. Mam w posiadaniu spis osób, które
wystosowały petycję , by nas zostawić w Grodźcu ,
ze względów na zasługi Ojca. Napisali że „Oni dadzą
mieszkanie i będą się nami opiekować”.
Zamieszkałyśmy w Ochronce (budynek przedszkola), a Mama chodziła do pracy do swojego dawnego majątku – gospodarstwa i tam pracowała jako księgowa, siedząc przy biurku swego Męża . W czasie pobytu w Grodźcu Mama uczyła dzieci gry na pianinie, języka francuskiego, kobiety uczyła jak robić guziki , a w kościele grała na organach w czasie mszy św. i prowadziła chór męski. Pamiętam też , że robiłyśmy skarpety .
Ludzie w Grodźcu pomagali nam, np. pani z piekarni zawsze dawała nam dzieciom bułeczki. Gdy był jarmark czy targ obok kościoła na placu (teraz jest tam skwer z drzewami), to dostawałyśmy jabłka lub jajka, ale Mama nie pozwalała nam brać tych ,,prezentów” , bo nie mogła za nie zapłacić.
Zamieszkałyśmy w Ochronce (budynek przedszkola), a Mama chodziła do pracy do swojego dawnego majątku – gospodarstwa i tam pracowała jako księgowa, siedząc przy biurku swego Męża . W czasie pobytu w Grodźcu Mama uczyła dzieci gry na pianinie, języka francuskiego, kobiety uczyła jak robić guziki , a w kościele grała na organach w czasie mszy św. i prowadziła chór męski. Pamiętam też , że robiłyśmy skarpety .
Ludzie w Grodźcu pomagali nam, np. pani z piekarni zawsze dawała nam dzieciom bułeczki. Gdy był jarmark czy targ obok kościoła na placu (teraz jest tam skwer z drzewami), to dostawałyśmy jabłka lub jajka, ale Mama nie pozwalała nam brać tych ,,prezentów” , bo nie mogła za nie zapłacić.
Kiedyś poszłam do
sadu, (czyli przed wojną naszego sadu) i nazbierałam wiśni czy czereśni, które
przyniosłam do domu. Zaraz musiałam
pójść do ogrodnika pana Chudzyńskiego, powiedzieć
mu , że „ukradłam” czereśnie czy wiśnie i przeprosić Go.
Pamiętam , że był bardzo tym wzruszony, bo bardzo
szanował naszych Rodziców. Gdy miałam iść do II klasy , a
bałam się tego, to poszłam do ogrodnika . On pokazał mi bardzo zniszczone
swoje ręce i powiedział, że mam się uczyć, by tak ciężko nie pracować.
W
Grodźcu miałam jeszcze swoją I-szą Komunię
św. Ale skończyło się tam życie i w 1946
r. pojechałyśmy z Mamą do Mirkowa koło Warszawy ,
gdzie była dla Mamy praca księgowej w fabryce papieru.”
Dziękuję za przybliżenie ,za pamięć o mojej Rodzinie Kwileckich
OdpowiedzUsuń