06/04/2008
Styczeń 1945 r. – wkroczenie Sowietów do Wschodniej
Wielkopolski
– fragmenty wspomnień Bogdana Bladowskiego.
Kaliszanin Bogdan
Bladowski w okresie II wojny światowej ukrywał się przed wysiedleniem w
okolicach Tuliszkowa. Ten były sędzia Sądu Najwyższego, mieszkający w Warszawie, w 2002r. tak wspominał wkroczenie Sowietów do Wschodniej Wielkopolski:
,,W miasteczku położonym na uboczu głównych
szlaków komunikacyjnych, zwiastunami zbliżającej się klęski wroga były ciągnące
dniem i nocą kolumny wozów konnych z uciekającą ludnością niemiecką. Czasami
przejechał tędy, nie zatrzymując się, samochód wojskowy. Obserwowaliśmy niebo,
na którym coraz częściej pojawiały się samoloty z czerwoną gwiazdą na
skrzydłach.
Tej mroźnej nocy z 20
na 21 stycznia nie spaliśmy, nasłuchując kanonady artyleryjskiej i bombardowań
lotniczych. Rankiem wyszedłem z domu kierując się w stronę Rynku. Było tam sporo
mieszkańców, stojących jednak w bezpiecznej odległości od posterunku żandarmerii.
Znajomy, weteran dwóch wojen światowych, powiedział do mnie nie zniżając
bynajmniej głosu: „żandary uciekają, koniec okupacji!” Na dwie bryczki ładowali
broń i bagaże. Dołączyłem do gromadki chłopaków, którzy podeszli bliżej.
Miałem swoje porachunki ze szczególnie brutalnym żandarmem Hase (przed
wojną „Zając”), który kiedyś, gdy nie zdjąłem przed nim czapki, co obowiązywało
Polaków, ryknął: „mutze ab!” i wymierzył mi taki cios w głowę, że ja
drobny chłopczyna wywinąłem kozła, a przez kilka dni miałem szum w uchu.
Poprzysiągłem mu zemstę, a teraz on wymykał się bezkarnie. Zdawało mi się, że
nasze spojrzenia skrzyżowały się. W tej chwili wydarzyło się coś
niespodziewanego. Nieobliczalny Kaziek krzyknął, dostatecznie głośno, aby
żandarmi usłyszeli: „Hitler kaputt!” Zdrętwieliśmy w naszej gromadce, cofnęli
się ludzie stojący dalej. Żandarmi mogli nas poczęstować na pożegnanie serią ze
szmajsera. Skończyło się na tym, że komendant pogroził nam pięścią wołając:
„nicht kaputt, nicht kaputt!”, po czym dał rozkaz odjazdu. A Kaziek
stał się bohaterem tego dnia, opowiadano sobie o jego wyczynie w całym
miasteczku.
Oddychaliśmy pierwszym
powiewem wolności. Były jednak głosy, aby zachować ostrożność, Niemcy bowiem
mogą powrócić, bądź cofać się będą oddziały Wermachtu. Rzeczywiście, około
południa, maszerowało na obrzeżu miasteczka kilkunastu żołnierzy. Poszukiwali
podwód konnych, lecz poprzestali na wyjaśnieniu, że wcześniej zostały zarekwirowane. Udali
się pieszo szosą kaliską , gnani strachem. Nie uszli jednak daleko. Gdzieś na
trzecim kilometrze skręcili z szosy do młyna wodnego „na Zuchale”. Nie mogli
gorzej trafić – w zabudowaniach kwaterował oddział partyzancki,
przemieszczający się w strefie przyfrontowej na południe. Zaskoczenie było
obustronne, lecz partyzanci pierwsi otworzyli ogień, co przesądziło o wyniku
starcia.
O zmierzchu nadjechał
od strony Konina zwiad radziecki, GAZ z sześcioma żołnierzami pod dowództwem
lejtnanta. Zostali w Rynku radośnie powitani. Na pytanie: „u was Germańcy?” –
starsi tuliszkowianie, znający język rosyjski z okresu zaboru, udzielili
szczegółowych informacji. Po kwadransie zwiadowcy udali się w drogę powrotną,
zapowiadając nadejście niebawem czołowych oddziałów armii. Nastała druga,
nieprzespana noc. Rozmowy rodaków , przeplatane toastami: za zwycięstwo!
Następnego dnia od
świtu przetaczała się zmotoryzowana kolumna. Odłączył od niej i został w
miasteczku kilkuosobowy oddział porządkowy i regulacji ruchu. Wystąpiła też
polska milicja pod samozwańczą komendą miejscowego watażki K.
, który najpierw zapowiedział zabezpieczenie sklepów i magazynów
poniemieckich , jak się jednak miało okazać, oszabrował
je ze swoimi ludźmi. Tylko też ten pierwszy dzień wolności rodzi
przyjemne wspomnienia - euforia z gwałtownej zmiany rzeczywistości
okupacyjnej. Młodzież uformowała samorzutnie oddział, maszerujący
ulicami: śpiewaliśmy „Polonię”.
Później było już ponuro. Jeńcy
niemieccy, maruderzy uciekający lasami i polnymi drogami, byli wyłapywani
przez milicjantów i zabijani na miejscu. Długo prześladował mnie widok
trupów, dużych plam , nawet kałuży krwi na śniegu. Po kilku dniach
dawali się we znaki żołnierze – wyzwoliciele, słychać było o gwałtach na
kobietach , rabunkach w mieszkaniach. Rozbito bramę do miejscowej gorzelni.
Żołnierze i mieszkańcy zapijali się do nieprzytomności, widziałem
ich leżących pospołu na ziemi.”
Również relacje
świadków z rejonów bliższych Prośnie, pokazują podobny obraz pierwszych
dni, tygodni po tzw. ,,wyzwoleniu”. Charakterystyczne jest, że
świadkowie ci, nawet 50-60 lat od opisywanych wydarzeń zastrzegali
sobie anonimowość, gdyż jak mówili ,,nie chcieli się narażać”.
Można powiedzieć, że w
styczniu 1945 r. również w Wielkopolsce realizowały się trafne
słowa wiersza powstałego w okresie Powstania Warszawskiego o ,,zastąpieniu
czarnej śmierci przez czerwoną zarazę”.
Na podstawie fragmentów wspomnień Bogdana Bladowskiego pt. ,,Hitler
kaputt !” w „Kaliszanie w Warszawie”, nr32/33, 2002
P.S. ,,Jestem byłym tuliszkowianinem,
obecnie mieszkam w Kaliszu. We wspomnieniu Bladowskiego o niemieckim
żandarmie Hase (Zając) to trochę dowiedziałem się od moich śp. rodziców.
Był to rolnik niemiecki mieszkający przed wojną w Polsce koło Tuliszkowa we wsi
Gadów. Po wkroczeniu Niemców, został sołtysem a później został (policjantem)
funkcjonarjuszem SS w Tuliszkowie. Brał udział w łapankach na Żydów i ich
egzekucjach w okolicznych lasach. Jego żona do Polaków była dobra, ale on
był już gburem. Przed wkroczeniem sowietów do Tuliszkowa żonie w ostatniej
chwili udało się wyjechać na zachód ,ale w tej pospiesznej ucieczce
zawieruszyła im się 10 letnia córka, która po wyzwoleniu błąkala się po
Tuliszkowie i żebrała. Żona Hase osiadła w Hamburgu i po roku pisała
rozpaczliwe listy do znajomych tuliszkowiaków ,żeby się dowiedzieli co sie
stało z jej mężem, nie otrzymywała odpowiedzi,bo bano sie pisac do niej. Nie
wiedziała ,że w Kaliszu już w 1945r. został zabity, tak jak sugerował Bogdan
Bladowski ,że dostanie czapę. Daniel "
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz