ZAGŁADA
ZAGÓROWSKICH ŻYDÓW
.
[
obszerny fragment opracowania
JAROSŁAWA BUZIAKA: ,,Historia getta zagórowskiego na podstawie wspomnień Leona
Jedwaba i Abrahama Landau”.]
.
<<< Rok
1939 to czas niepokoju i niepewności na arenie międzynarodowej. Za pośrednictwem
prasy i radia do mieszkańców Zagórowa docierały echa agresywnych wypowiedzi
Adolfa Hitlera, a wśród Żydów utrzymywała się opinia, że „nie mamy się za
bardzo czego obawiać”, którą tłumaczono sobie, że „w czasie pierwszej wojny
światowej nie było tak źle i ludzie przeżyli, były możliwości i ludzie mogli
uciec, ale nie uciekli, ponieważ całkiem dobrze im się wiodło”, a wyjazd do
nowych miejsc wydawał się wtedy trochę dziwnym pomysłem.
Juda Chaim Jedwab otrzymał pozwolenie na wyjazd do Australii z całą rodziną, ale zdecydował się zabrać tylko dwóch starszych synów i sprowadzić resztę familii dopiero po osiedleniu się w nowym miejscu. Juda Chaim Jedwab nie zrealizował swoich planów, ponieważ w Europie wybuchła wojna.
Juda Chaim Jedwab otrzymał pozwolenie na wyjazd do Australii z całą rodziną, ale zdecydował się zabrać tylko dwóch starszych synów i sprowadzić resztę familii dopiero po osiedleniu się w nowym miejscu. Juda Chaim Jedwab nie zrealizował swoich planów, ponieważ w Europie wybuchła wojna.
.
Pierwsi żołnierze niemieccy przyjechali do
Zagórowa na rowerach w dniu 20 września 1939 r. i „bez jednego wystrzału”
zajęli miasto. Zatrzymali się na podwórzu bogatego niemieckiego kupca Juliusza
Diesterhefta, który okazał się działającym w podziemiu szefem zakonspirowanej
komórki NSDAP. Przed wojną często jeździł do okolicznych wiosek, zamieszkałych przez
Niemców, gdzie zbierał informacje i udzielał instrukcji. Juliusz Diesterheft
został „z urzędu” mianowany na burmistrza miasta. Niemcy rozkleili w mieście
dwujęzyczne plakaty z informacją o wprowadzanych w życie prawach okupanta. Od
burmistrza Piotra Szumańskiego zażądano zrzeczenia się funkcji włodarza miasta
oraz wydania kluczy do magistratu i kasy miejskiej, jak również dokumentów i
pieczęci, co Szumański uczynił i przez mieszkańców potraktowany został jako
zdrajca. Dla zapewnienia „spokoju publicznego” wprowadzono odpowiedzialność
zbiorową. Na mocy tego w Zagórowie i innych miasteczkach powiatu konińskiego
aresztowano zakładników. Więźniowie ci zmieniali się co 24 godziny. W Zagórowie
zakładnicy przetrzymywani byli w piwnicach w podwórzu magistratu. W celu
zastraszenia mieszkańców wprowadzono krwawy terror w postaci publicznych egzekucji
aresztowanych. Pierwszą ofiarą okupacji w Zagórowie był Żyd, rzeźnik Jakub
Szafraniecki, zastrzelony przez żołnierzy Wermachtu pod koniec września.
Zaczęły pojawiać się elementy szowinistyczne, wywodzące się spośród licznie
zamieszkującej ziemię zagórowską ludności niemieckiej. Część z niej uznała, że
nadeszła właściwa chwila do „uregulowania” wszystkich sporów natury prywatnej z
Polakami. Spośród miejscowych Niemców utworzono oddziały pomocnicze policji i
żandarmerii, tzw. Selbsschutz (Samoobrona), które z bronią w ręku i czerwonymi
opaskami z czarną swastyką na rękawach, rozpoczęły swoją przestępczą działalność.
W ramach „zemsty” za zatopienie szkuty wywożącej zboże do Niemiec w ostatnich
dniach I wojny światowej, lokalni Niemcy dokonali w nocy 22 listopada 1939 r.
egzekucji na uczestniczących w tej akcji członkach Polskiej Organizacji
Wojskowej, zabijając ich szpadlami i siekierami w lesie pod Grabiną. Następnie
w dniu 29 listopada rozstrzelano A. Graczyka, K. Budzińskiego i J. Olejniczaka za pomoc polskiej policji w
pierwszych dniach wojny.
.
Pierwsze dni
wojny i uwięzienie w getcie zagórowskim tak wspomina Leon Jedwab: „O wojnie po
raz pierwszy usłyszeliśmy z polskiego radia. Niemcy zaatakowali Polskę bez wypowiedzenia
wojny i zbombardowali pas nadgraniczny. Zanim się spostrzegliśmy, Niemcy
przemaszerowali przez Polskę bez większego oporu i w szybkim tempie. Pierwszy
niemiecki patrol, jaki pamiętam, pojawił się wieczorem w pierwszą noc Rosz
ha-Szana (w dniu 23 września 1939 r.) Nikt już nie jest w stanie wyobrazić
sobie żydowskiego przerażenia i niemieckiej radości.
O poranku
następnego dnia Niemcy zaczęli rozprawiać się z Żydami. W naszym miasteczku
znajdował się duży chasydzki sztybł. Niemcy otrzymali właściwe rozkazy i
otworzyli sztybł w intencji zabawienia się, co bardzo nas zatrwożyło. Kiedy
Niemcy weszli do sztyblu, natychmiast rozkazali, aby wszyscy odziani w tałesy
wyszli na zewnątrz i ustawili się w jednej linii pod ścianą z rękoma
uniesionymi do góry. Kilku żandarmów, z wycelowanymi karabinami gotowymi do
strzału, nakazało Żydom, aby odmówili swoją ostatnią modlitwę przed
rozstrzelaniem. Niektórzy starsi Żydzi gotowi na śmierć zaczęli recytować (spowiedź) głośno i płacząco. To rozbawiło
Niemców, którzy sadystycznie zaczęli wykrzykiwać ,,Tak dobrze się modlicie, to
pozwalamy wam żyć!”. W międzyczasie inna grupa Niemców wyniosła ze sztyblu święte
zwoje Tory i zaczęła je deptać. Tak właśnie minął pierwszy dzień Rosz ha-Szana
pod niemiecką okupacją. I tak się to zaczęło. Następnego ranka, w drugi dzień
Rosz ha-Szana, Niemcy wydali rozkaz, aby wszyscy Żydzi w wieku od 15 do 50 lat
stawili się na rynku z łyżeczkami i nożami. Nakazali nam oczyszczenie
zarośniętych trawą ulicznych kocich łbów (trawy spomiędzy ulicznych kamieni).
Cały rynek wypełnił się Żydami, a Niemcy krążyli wokoło i robili sobie z nas
żarty.”
Jednym z
poczynań okupanta były działania przysparzające dużych korzyści materialnych
III Rzeszy przez przywłaszczanie mienia żydowskiego. Władze niemieckie Kraju
Warty od pierwszych dni okupacji rozpoczęły ograbianie Żydów w miejscowościach
ich zamieszkania. Działania te objęły całe mienie nieruchome i prawie wszystkie
przedmioty ruchome, w tym użytku codziennego. Pozbawienie ludności żydowskiej
podstawowych środków do życia, przyczyniło się do powstania głodu wśród części
społeczeństwa, a w konsekwencji szerzenia się chorób i wzrostu ofiar śmiertelnych.
„Później
zaczęli zabierać ludzi do prac publicznych na rzecz miasteczka. Gdy tylko niemieccy
żandarmi zauważyli jakiegoś Żyda na ulicy, to natychmiast zabierali go do
pracy. Ich intencją nie było wykonanie jakiejkolwiek pracy publicznej, ale robienie
dokuczliwych żartów ludności żydowskiej. Żydzi byli tak tym przerażeni, że
obawiali się wychodzenia z mieszkań. Tak więc, gdy Niemcy weszli do naszych
domów i gdy znaleźli jakiegokolwiek Żyda, to wyciągali go natychmiast na roboty
publiczne, nie zważając na jego wiek czy stan zdrowia. Kolejnym zarządzeniem
wydanym przez Niemców była rejestracja wszystkich mieszkań i domów żydowskich.
Niemcy wydali również zarządzenie o obowiązku noszenia przez każdego Żyda na
piersi i plecach Gwiazdy Dawidowej. Ponadto Żydzi zostali zobowiązani do zawieszenia
na własnych domach tablic z napisem ,,Jude”. W ten sposób oznakowane żydowskie
domostwa stały się łatwym łupem dla dalszych penetracji. To pozwalało Niemcom
wkraczać do naszych domostw i zabierać wszystkich tych, którzy nie byli już w
stanie dalej pracować. W odpowiedzi na te represje Żydzi powołali do życia
Komitet. Następnie Komitet Żydowski zwrócił się z prośbą do zarządu
niemieckiego, aby ten przekazał Komitetowi kompetencje selekcjonowania i
dostarczania wskazanej liczby robotników na żądanie władz. Propozycja Komitetu
została przyjęta, a Żydzi przestali obawiać się wyciągania ich z domów do pracy
bez uprzedniego poinformowania. Od tego momentu sytuacja mieszkańców poprawiła
się, ale mimo to, gdy Niemcy nabrali ochoty do zabawy, to robili wszystko, co
im do głowy przyszło. Niedługo po tym, Niemcy rozpoczęli obcinanie religijnym
Żydom ich zarostów. Chodzili od domu do domu w poszukiwaniu starych Żydów z
brodami i pejsami. Gdy tylko ich znaleźli, to natychmiast wyciągali każdego
nieszczęśliwca na ulicę i urządzali publiczne widowiska obcinania zarostów.
Byli i tacy
Żydzi, którzy nadal prowadzili swoje interesy. Ale było to do pewnego czasu, kiedy
to ciężarówki podjechały pod żydowskie sklepy i Niemcy grzecznie poprosili ich
właścicieli, aby oni swoje towary załadowali na te samochody. W ten sposób
ostatni żydowscy kupcy stali się nędzarzami. Pewnego dnia Niemcy podjechali
ciężarówkami również i pod nasz sklep. Splądrowali półki wystawowe i magazyn, a
nawet wtargnęli do części mieszkalnej, przeszukując całe mieszkanie. Gdy nie
znaleźli niczego wartościowego, wpadli we wściekłość i wrzasnęli do mojej
matki: ,,Ty żydowska macioro, gdzie ukryłaś swoje kosztowności? Jeśli nie
powiesz nam, gdzie one są, to cię aresztujemy i wsadzimy do więzienia”. Jak
rzekli, tak zrobili. Myśmy oszaleli z rozpaczy w obawie, że nasza matka mogłaby
być wywieziona. Słyszeliśmy, że w sąsiednim miasteczku pewna kobieta została
aresztowana w podobnych okolicznościach i wywieziona. Kilka tygodni później jej
rodzina otrzymała list z zawiadomieniem, że zmarła na atak serca. Natychmiast
poszliśmy do burmistrza miasta, zanosząc mu wiele prezentów. Następnego ranka
moja matka wróciła do domu.”
Dyskryminacja
Żydów w Kraju Warty to niszczenie sfery życia politycznego, kulturalnego,
oświatowego i religijnego. W pierwszych dniach okupacji rozwiązaniu uległy
wszystkie organizacje społeczne i polityczne oraz zabroniono sprawowania
publicznego kultu religijnego. Już we wrześniu 1939 r. Niemcy rozpoczęli
niszczenie synagog. Wiele obiektów życia religijnego zostało spalonych, część z
nich została rozebrana, a synagogi ocalałe przed zniszczeniem, zostały
przebudowane na biura, warsztaty rzemieślnicze, przedsiębiorstwa przemysłowe,
magazyny i obiekty sportowe. W pamięci Leona Jedwaba utrwaliło się wspomnienia
spalenia zagórowskiej synagogi. „Od pierwszych dni niemieckich rządów Żydom
zabronione było przebywanie na ulicach miasteczka pomiędzy godziną szóstą
wieczorem a szóstą rano. Ci, którzy zostali zatrzymani w godzinach policyjnych,
natychmiast zostawali aresztowani.
Kilka tygodni później, kiedy już Niemcy nasycili się prywatnym majątkiem żydowskim, postanowili ruszyć na synagogę. Pewnej nocy, kiedy już wszyscy spali, alarm syreny przeciwpożarowej zasygnalizował, że gdzieś wybuchł pożar. Wszyscy szybko zerwali się do pomocy przy gaszeniu, ale w tym czasie już na ulicach miasteczka znajdowali się żandarmi i żołnierze, którzy zawracali wszystkich z powrotem do domów. Intrygowało nas to, gdzie ten pożar wybuchł i dlaczego nie pozwolono nam uczestniczyć w jego gaszeniu. Wyglądało na to, że to nasza piękna synagoga płonie. O poranku Niemcy przyszli do zarządu żydowskiego z żądaniem, aby ten podpisał dokument stwierdzający, że pożar był następstwem spięcia elektrycznego w budynku synagogi. Dobrze wiedzieliśmy, że to nie było spięcie. O całym zdarzeniu opowiedział nam przyjaciel Izio, którego rodzina, znanych piekarzy Prostów, mieszkała w tym czasie naprzeciwko synagogi. Izio obserwował całe zdarzenie od samego początku. Opowiedział nam, że około godziny dziesiątej wieczorem usłyszał głośny hałas dochodzący z ulicy. Spojrzał przez szczelinę w oknie i zobaczył grupę umundurowanych Niemców oraz w strojach cywilnych, którzy stali w pobliżu wejścia do synagogi. Jak wyłamali drzwi synagogi, to od razu weszli do Świętej Arki i sprofanowali Święte Zwoje. Nie wierzę w cuda, ale w tym przypadku, jak Izio opowiadał, to cud właśnie się zdarzył. Otóż, kiedy Niemcy podpalali Świętą Arkę, to ona nie chciała się palić. Niemcy podjęli pięć prób jej podpalenia, a ona pięć razy nie zajęła się ogniem. Później zrobili stos z ław i krzeseł i polali balemer (jid. podium) łatwopalną cieczą, ale balemer zajął się ogniem tylko na chwilę i szybko zgasł, ponieważ ogień nie miał wystarczającej ilości tlenu. Nie dając sobie rady z podpaleniem synagogi, Niemcy wyszli na ulicę i z zewnątrz wybili wszystkie szyby. Następnie przez wybite okna wrzucili granaty, aż w końcu synagoga stanęła w płomieniach, a ogień powoli trawił Święte Księgi, które z daleka przypominały malutkie niebieskie płomienie chanukowych świec. Synagoga gorzała do południa następnego dnia. Tej samej nocy Niemcy zdemolowali Dom Studiów. Darli na strzępy wszystkie święte księgi. Pewna ilość Gemoras (części Talmudu) i świętych ksiąg zaniesiona została do sklepów, gdzie służyła jako papier do pakowania. Pewnego dnia, kiedy wszedłem do sklepu kupić warzywa, zauważyłem Gemorę leżącą na ladzie sklepowej, a sprzedawczyni wyrywała strony zapisane moim imieniem i zapakowała w nie moje warzywa. Wówczas pojawił się w mojej głowie obraz-wspomnienie, kiedy siedziałem w Domu Studiów z moim rabinem i studiowałem właśnie Gemory, w które teraz Niemka pakowała moje zakupy. Po spaleniu synagogi Niemcy natychmiast znaleźli nowe zajęcia dla Żydów. Ściany synagogi były nie do zdemolowania, a ogień pochłonął jedynie wewnętrzną część świątyni. Teraz Żydzi otrzymali za zadanie rozbierać cegłę po cegle, tak aby po synagodze nie zostało śladu.”
Kilka tygodni później, kiedy już Niemcy nasycili się prywatnym majątkiem żydowskim, postanowili ruszyć na synagogę. Pewnej nocy, kiedy już wszyscy spali, alarm syreny przeciwpożarowej zasygnalizował, że gdzieś wybuchł pożar. Wszyscy szybko zerwali się do pomocy przy gaszeniu, ale w tym czasie już na ulicach miasteczka znajdowali się żandarmi i żołnierze, którzy zawracali wszystkich z powrotem do domów. Intrygowało nas to, gdzie ten pożar wybuchł i dlaczego nie pozwolono nam uczestniczyć w jego gaszeniu. Wyglądało na to, że to nasza piękna synagoga płonie. O poranku Niemcy przyszli do zarządu żydowskiego z żądaniem, aby ten podpisał dokument stwierdzający, że pożar był następstwem spięcia elektrycznego w budynku synagogi. Dobrze wiedzieliśmy, że to nie było spięcie. O całym zdarzeniu opowiedział nam przyjaciel Izio, którego rodzina, znanych piekarzy Prostów, mieszkała w tym czasie naprzeciwko synagogi. Izio obserwował całe zdarzenie od samego początku. Opowiedział nam, że około godziny dziesiątej wieczorem usłyszał głośny hałas dochodzący z ulicy. Spojrzał przez szczelinę w oknie i zobaczył grupę umundurowanych Niemców oraz w strojach cywilnych, którzy stali w pobliżu wejścia do synagogi. Jak wyłamali drzwi synagogi, to od razu weszli do Świętej Arki i sprofanowali Święte Zwoje. Nie wierzę w cuda, ale w tym przypadku, jak Izio opowiadał, to cud właśnie się zdarzył. Otóż, kiedy Niemcy podpalali Świętą Arkę, to ona nie chciała się palić. Niemcy podjęli pięć prób jej podpalenia, a ona pięć razy nie zajęła się ogniem. Później zrobili stos z ław i krzeseł i polali balemer (jid. podium) łatwopalną cieczą, ale balemer zajął się ogniem tylko na chwilę i szybko zgasł, ponieważ ogień nie miał wystarczającej ilości tlenu. Nie dając sobie rady z podpaleniem synagogi, Niemcy wyszli na ulicę i z zewnątrz wybili wszystkie szyby. Następnie przez wybite okna wrzucili granaty, aż w końcu synagoga stanęła w płomieniach, a ogień powoli trawił Święte Księgi, które z daleka przypominały malutkie niebieskie płomienie chanukowych świec. Synagoga gorzała do południa następnego dnia. Tej samej nocy Niemcy zdemolowali Dom Studiów. Darli na strzępy wszystkie święte księgi. Pewna ilość Gemoras (części Talmudu) i świętych ksiąg zaniesiona została do sklepów, gdzie służyła jako papier do pakowania. Pewnego dnia, kiedy wszedłem do sklepu kupić warzywa, zauważyłem Gemorę leżącą na ladzie sklepowej, a sprzedawczyni wyrywała strony zapisane moim imieniem i zapakowała w nie moje warzywa. Wówczas pojawił się w mojej głowie obraz-wspomnienie, kiedy siedziałem w Domu Studiów z moim rabinem i studiowałem właśnie Gemory, w które teraz Niemka pakowała moje zakupy. Po spaleniu synagogi Niemcy natychmiast znaleźli nowe zajęcia dla Żydów. Ściany synagogi były nie do zdemolowania, a ogień pochłonął jedynie wewnętrzną część świątyni. Teraz Żydzi otrzymali za zadanie rozbierać cegłę po cegle, tak aby po synagodze nie zostało śladu.”
W pierwszych
miesiącach okupacji rodzina Jedwabów, z mieszkańców miasta, stała się grupą
więźniów zamkniętych w getcie. Leon Jedwab wspomina ten okres życia w
Zagórowie: „W międzyczasie Niemcy upatrzyli sobie nasz dom na główną siedzibę
policji. Spodziewaliśmy się wykwaterowania w każdym czasie. Pewnego dnia
żandarmi z policją wtargnęli do naszego domu i zażądali opuszczenia posesji w
ciągu godziny. Z nimi przyszły też Niemki, które nie wypowiedziawszy ani słowa,
zaczęły wybierać spośród naszych rzeczy wszystko to, co im się spodobało. Na
wszystkie wybrane przedmioty policja nakleiła nalepki. W ten sposób nasze
rzeczy zostały oficjalnie zarekwirowane i nie mogliśmy ich zabrać. Jedna z
Niemek o nazwisku Helman, która przed
wojną przychodziła do nas w każdy szabas rozpalać ogień, zaczęła rościć sobie
pretensje do naszych mebli. Przyglądaliśmy się tej grabieży w milczeniu. W ciągu
krótkiego czasu, jaki nam Niemcy dali, nie wiedzieliśmy, od czego mamy zacząć.
Na szczęście nasi przyjaciele przyszli nam z pomocą i pomogli spakować nasze
najbardziej potrzebne rzeczy. Było nas wtedy czworo: moja kochana mama, moja
siostra, mój brat i ja. Po godzinie przyszedł dowódca żandarmów przejąć nasz
dom. Nazywaliśmy go „Strzelec”, bo krążył całymi dniami po ulicach z pistoletem
w ręku i strzelał do każdego napotkanego psa. Niemcy nie pozwalali nawet spokojnie
żyć psom. Dzięki otrzymanej protekcji przydzielono nam dwupokojowe mieszkanie z
kuchnią. We wrześniu 1940 r. zostałem rozdzielony z rodziną i wywieziony do
obozu pracy w okolice Inowrocławia, gdzie wraz z innymi więźniami budowałem
tory kolejowe pod przygotowywaną przez Niemców inwazję na Związek Radziecki. W
Zagórowie pozostawała moja rodzina. A o zachowaniach Niemców informowała mnie
siostra, która wraz z moją mamą i młodszym bratem śledziła na bieżąco
wydarzenia w miasteczku. Od początku okupacji Niemcy utworzyli we wszystkich miastach
powiatu konińskiego, zamieszkałych przez ludność żydowską, getta otwarte. Żydzi
w przeciwieństwie do pozostałych mieszkańców zostali w tych miastach uwięzieni,
zabroniono im opuszczania miejsca zamieszkania i poddawano publicznemu
ośmieszaniu. Ponadto palono lub bezczeszczono synagogi oraz rekwirowano żydowskie mienie z
warsztatów pracy, sklepów i mieszkań. Niewielkie getta nie stanowiły miejsc
ścisłej kontroli ludności żydowskiej przez Niemców i umożliwiały Żydom opuszczanie
ich, przemieszczanie się z getta do getta lub też porzucanie miejsca
zamieszkania i ucieczkę na wschód. Migracja ludności żydowskiej bez kontroli ze
strony urzędów niemieckich była problemem dla władz okupacyjnych, które dla zahamowania
tego procesu utworzyły 3 getta zbiorcze na obszarze powiatu konińskiego: w
Grodźcu, Rzgowie i Zagórowie. Wtenczas Niemcy spędzili z okolicznych miast i
miasteczek oraz większych wsi całą zamieszkałą ludność, mogąc ją dokładniej kontrolować.
W celu ograniczenia oporu Żydów przed przesiedleniem, obiecywali
przesiedleńcom, że „całe miasteczko [Zagórów] zostanie im oddane i będą się tam mogli sami rządzić”, co
powodowało, że Żydzi pozwalali się przewozić bez oporu, a nawet „w wielu
wypadkach dobrowolnie zjeżdżali do zagórowskiego getta wraz z rodzinami”.
Po sześciu
miesiącach, od utworzenia getta, Niemcy zgodzili się na powołanie rady żydowskiej
– Judenratu, który w oparciu o niemieckie dyrektywy, „zabrał się do spisania
imiennie posiadanych walorów zagranicznych, złota, kosztowności i innych
przedmiotów wartościowych”. Następnie informacje zdobyte przez Niemców
wykorzystane zostały przeciwko Żydom opuszczającym getto, którzy „musieli
wszystko zdać według owego sporządzonego spisu”.
W 1940 r. , w
lipcu, hitlerowcy dokonali deportacji Żydów z Pyzdr, Słupcy, Kleczewa, Goliny,
Wilczyna i innych miejscowości do getta w Zagórowie. Miejscowa rada żydowska zadbała
o nowo przybyłych i zrobiła wszystko, co było możliwe, by zapewnić im
wyżywienie, zakwaterowanie i opiekę zdrowotną.
W chwili
zasiedlenia więźniami zagórowskiego getta, mieszkało tu 2170 Żydów, z czego
1582 osób (prawie trzy czwarte) było uchodźcami, którzy nie posiadali
dodatkowej odzieży, zakwaterowania i środków do życia.[28] Żydzi zostali
poinformowani przez władze niemieckie, że z Zagórowa zostaną wysyłani do pracy
w łódzkich fabrykach, ale to nie nastąpiło. W powyższej sprawie, w sierpniu
1940 r., rada żydowska wysłała pismo do American Jewish Joint Distribution
Committee (AJDC) w Warszawie, w którym opisała sytuację w getcie. Warunki życia
były straszne: od 10 do15 osób zmuszonych było do życia w jednym pomieszczeniu,
kilkanaście rodzin mieszkało w budynku Domu Ludowego, a wielu Żydów nie miało
żadnego źródła dochodu. Od początku pozbawieni byli lekarza, szpitala i opieki
zdrowotnej. Rada żydowska przekazywała 300 obiadów dziennie, ale było to
niewystarczające, aby wyżywić całą rzeszę ludzi potrzebujących pomocy.
W tym czasie
z Wilczyna do Zagórowa w wieku 16 lat został przesiedlony Abraham Landau.
Zgodnie z poleceniem Niemców rodzina Landau spakowała kilka niewielkich
pakunków oraz zaryglowała i zabezpieczyła przed włamaniem drzwi domu. W ciągu
dwóch godzin na główny plac w Wilczynie zaczęły zjeżdżać chłopskie furmanki, na
których zgromadzeni Żydzi zostali przewiezieni do Zagórowa. Abraham Landau tak
wspomina pierwsze wrażenia po przybyciu do Zagórowa: „Z placu zabrano nas do
domów wcześniej zamieszkałych przez polskie rodziny. Niektóre były puste, ale
niektóre były jeszcze zajęte. Moja rodzina została zabrana z trzema innymi
rodzinami i umieszczona w dwupokojowym domu. Dwadzieścia dwie osoby wepchnięto
do dwóch pokojów! Było gorąco i duszno od tak wielu ludzi tam stłoczonych. Bez
ciepłej wody, elektryczności, więc używaliśmy lamp naftowych lub świec. Toalety
były na zewnątrz. […]. Powiedziano nam, że możemy tu mieszkać i pozostać na
miejscu, chodzić po mieście lub do pracy. Ale to nie miało znaczenia. Mogliśmy
mieszkać, prowadzić interesy, troszczyć się o siebie, ale nie było nam wolno
opuścić granic miasta. Tak więc dość szybko dowiedzieliśmy się, gdzie miasto
się skończy i w nim pozostawaliśmy.” Po
przybyciu Żydów z Kleczewa, gminy sąsiadującej z Wilczynem, burmistrz Juliusz
Diesterheft zwrócił się do przybyłych z możliwością wykupienia się z getta
złotem i kosztownościami. Kilku Żydów zgodziło się na propozycję i po
otrzymaniu przepustki, udało się do własnych domów i dostarczyło burmistrzowi
uzgodniony okup. Burmistrz Diesterheft kosztowności przyjął, a wykorzystani
Żydzi nie otrzymali zwolnienia z getta.
Inaczej
moment deportacji konińskich Żydów do Zagórowa zapamiętał Leon Jedwab, dla
którego Zagórów był miasteczkiem rodzinnym, w którym zagórowscy Żydzi udzielali
pomocy przesiedlonym: „W końcu 1940 r. Niemcy rozpoczęli opróżnianie z ludności
żydowskiej miast w okolicy Krakowa, który leżał wówczas w Generalnej Guberni.
Wybuchająca panika wśród lokalnych Żydów była rzeczą przerażającą, a dodatkowo
Niemcy nachodzili nas każdego dnia z informacją, że zostaniemy wywiezieni.
Nawet raz spakowaliśmy dokładnie 10 kg bagażu dla każdego z nas, bo byliśmy
przekonani, że wkrótce opuścimy nasze mieszkanie. Ale te mowy niemieckie były
tylko po to, by nas zastraszyć. Pewnego dnia Niemcy przyszli do naszego
mieszkania i powiedzieli: ,,Jutro wy opuścicie wasz dom!” i zezwolono nam na
spakowanie tylko 10 kg bagażu. Uspokajali nas, że nie powinniśmy się obawiać
wywozu do obozu, ponieważ pozostaniemy tam razem jako jedna rodzina i będziemy
mogli swobodnie pracować. Poinformowano moją rodzinę, że własne rzeczy może
pozostawić u Niemców. Później zostaną wysłane do obozu. W tak podstępny sposób
Niemcy chcieli wyłudzić nasze ostatnie rzeczy. Kilka dni później los się do nas
uśmiechnął. Zakomunikowano nam,
że nie będziemy wywiezieni i zażądano od nas, abyśmy przygotowali miejsce dla przesiedlanych Żydów z innych miejscowości. Z wielką radością przyjęliśmy Żydów z okolicznych miasteczek. Wprowadziły się do nas dwie rodziny, które koczowały na ulicy, po tym, jak zostały wyrzucone z własnych domów i ze swoich miast. Wszyscy sobie wzajemnie pomagaliśmy w rozlokowaniu i urządzeniu się. Po tygodniu jedna rodzina nas opuściła, natomiast druga pozostała z nami. Był to rabin Szejman, który wraz z bratem Mojsze Anszelem Szejmanem mieszkali z nami. Mojsze był dobrym człowiekiem i byliśmy szczęśliwi, że mieszkamy razem. Nie było nam jednak przeznaczone cieszyć się jego towarzystwem zbyt długo. Dwóch braci, jeden po drugim, zmarło w ciągu krótkiego czasu. Całe miasteczko odczuło tę stratę. Ludzie szeptali, że jeśli umiera dwóch braci w przeciągu tygodnia, jeden po drugim, to musi to być kara od Boga. Pamiętam jak dziś mowę rabina Szejmana podczas pogrzebu jego brata, a tydzień później sam był chowany. Ludzie potraktowali te zdarzenia jako wielkie nieszczęście, ale w istocie okazało się, że umarli mieli wielkie szczęście. Bracia Szejman byli uprzywilejowani, gdyż zmarli śmiercią naturalną i zostali godnie pochowani na żydowskim cmentarzu. Nieszczęście nadeszło później, gdy Niemcy przystąpili do masowej eksterminacji.”
że nie będziemy wywiezieni i zażądano od nas, abyśmy przygotowali miejsce dla przesiedlanych Żydów z innych miejscowości. Z wielką radością przyjęliśmy Żydów z okolicznych miasteczek. Wprowadziły się do nas dwie rodziny, które koczowały na ulicy, po tym, jak zostały wyrzucone z własnych domów i ze swoich miast. Wszyscy sobie wzajemnie pomagaliśmy w rozlokowaniu i urządzeniu się. Po tygodniu jedna rodzina nas opuściła, natomiast druga pozostała z nami. Był to rabin Szejman, który wraz z bratem Mojsze Anszelem Szejmanem mieszkali z nami. Mojsze był dobrym człowiekiem i byliśmy szczęśliwi, że mieszkamy razem. Nie było nam jednak przeznaczone cieszyć się jego towarzystwem zbyt długo. Dwóch braci, jeden po drugim, zmarło w ciągu krótkiego czasu. Całe miasteczko odczuło tę stratę. Ludzie szeptali, że jeśli umiera dwóch braci w przeciągu tygodnia, jeden po drugim, to musi to być kara od Boga. Pamiętam jak dziś mowę rabina Szejmana podczas pogrzebu jego brata, a tydzień później sam był chowany. Ludzie potraktowali te zdarzenia jako wielkie nieszczęście, ale w istocie okazało się, że umarli mieli wielkie szczęście. Bracia Szejman byli uprzywilejowani, gdyż zmarli śmiercią naturalną i zostali godnie pochowani na żydowskim cmentarzu. Nieszczęście nadeszło później, gdy Niemcy przystąpili do masowej eksterminacji.”
Działaniem
dyskryminacyjnym, odnoszącym się do warunków bytowych, było przydzielanie
niewielkiej ilości żywności dla mieszkańców gett i robotników przymusowych.
Przydział stanowił od 32,7 do 69,3% normy fizjologicznej dla ludzkiego
organizmu. Życie rodziny Landau w Zagórowie było ciągłą walką o żywność i
przeżycie: „Rodziny otrzymały żywność na tydzień, może dwa. Aby uzyskać więcej,
musieliśmy iść do miasta i prowadzić handel wymienny z ludnością polską. I tak
też zrobiliśmy. Czasami walczyliśmy między sobą, kradliśmy jedzenie dla siebie,
aby jeść. Trochę kosztowności, które przywieźliśmy, jak złote monety,
pierścionki i pamiątki, sprzedaliśmy Polakom. Kiedy nie mieliśmy już nic do
handlu, byliśmy zmuszeni do żebrania i kradzieży.”
W celu
zdobycia pożywienia członkowie rodziny Landau podejmowali desperackie kroki,
narażając się często na śmierć: „W listopadzie 1940 r. głodowaliśmy. Ojciec
zdecydował się zaryzykować i opuścić getto w poszukiwaniu żywności. Wynajął
Polaka z koniem i wozem, aby zabrał go na wieś w okolice Wilczyna, gdzie miał
polskich przyjaciół. Często mu towarzyszyłem, chodziliśmy od drzwi do drzwi
prosząc o jedzenie i czuliśmy się jak żebracy pozbawieni własnej godności.
Chętnie brał to, co nam dawali – kilka bochenków chleba, kilka kilogramów ryżu
i ziemniaków.” I dalej wspomina: „Nigdy nie zapomnę jednego nieszczęśliwego,
zimnego i deszczowego dnia, brnięcia przez błoto i śnieg w drodze powrotnej do
Zagórowa. Zużyte podeszwy w moich butach trzepotały z każdym krokiem, narażając
moje nogi na wilgoć i przemrożenie. Zakończyłem podróż strasznym
przeziębieniem. Ale tego dnia było warto. Przywieźliśmy z powrotem dość
jedzenia, by wyżywić rodzinę. Wzięliśmy na siebie wielkie ryzyko opuszczając
Zagórów. Bylibyśmy rozstrzelani, gdyby nas złapano. Byłem przerażony i pewnego
dnia powiedziałem ojcu, że nie chcę już tego robić. Spojrzał na mnie z wielką
litością i akceptacją. Dla mnie to było coś gorszego niż dla niego – nie miałem
odwagi dłużej pomagać ojcu.”
Władze
okupacyjne utrudniały wywłaszczonym z mienia Żydom zdobycie wystarczających środków
do zaspokojenia podstawowych potrzeb fizjologicznych. Za świadczoną ciężką pracę
fizyczną robotnik przymusowy otrzymywał bardzo niskie wynagrodzenie,
niezapewniające minimum egzystencji. Wysokość wynagrodzeń ustalana była przez
urząd namiestnika na niskim poziomie i obłożona wysokim podatkiem wynoszącym do
83%. Praca odbywała się w nieludzkich warunkach bytowych. Często przymuszeni do
pracy więźniowie, byli bici, poniżani, a także zabijani.
Abraham Landau był rekrutowany do kilku grup
roboczych w getcie zagórowskim, o których opowiedział po latach: „Niemcy
ustanowili własną formę demokracji w getcie. Mówili nam o powołaniu Rady Żydowskiej,
grupy rzekomo podobnej do Czerwonego Krzyża, choć nie mieliśmy szpitali ani
szkół. Składała się ona z pięciu lub sześciu policjantów żydowskich, wraz z
garstką obywateli, dla których rozkazy płynęły od niemieckiego komendanta. Jak
się okazało, Rada Żydowska była głównie odpowiedzialna za informacje do rekrutacji
Żydów do pracy. Jeśli Niemcy potrzebowali robotników, czasami wzywali ich nie
mniej niż 200, wówczas Komitet Żydowski przeprowadzał obławę na ludzi. Jeśli
twoje nazwisko zostało wybrane w losowaniu, członek Rady podchodził do ciebie
na ulicy i mówił: ,,Hej, musisz dzisiaj pracować”. Zwykle przydzielano do prac
drogowych lub fabrycznych, które były bardzo ciężką pracą. Jeśli nie chciałeś
iść, byłeś bity.”
[…] Pewnego
dnia miałem szczególnie złe przeżycie związane z pewną pracą. Byłem w grupie
około 25 chłopców wybranych do budowy siedmiopiętrowego budynku w Golinie i byliśmy
przekonani, że będziemy tam żyć. Ta praca przeraziła mnie i postanowiłem nie
iść. Następnego dnia przyszli Niemcy, patrząc na mnie, kazali ojcu, żeby mi
towarzyszył w drodze na posterunek policji. Kazali mi położyć się na ławce,
nago, jeden z żołnierzy przyciskał moje nogi, inny ramiona. Mój ojciec dostał
rozkaz, aby dać mi 16 chłost rzemiennym batem. Uderzał bardzo mocno, jak tylko
mógł. Krzyczałam, gdy skórę na plecach i pośladkach pocięto mi na pięć części.
Później odwrócono mnie na czerwony i fioletowy tyłek. Ojciec płakał i prosił
strażników, aby pozwolono mu przestać. Kiedy zakończono tortury, ojciec zaprowadził
mnie do domu. Znalazłem się w łóżku i cierpiałem przez kilka tygodni. W chwili,
gdy nastąpiła poprawa, wróciłem z powrotem na plac budowy przy układaniu
cegieł.”
W Golinie
„Jedzenie przygotowywane było głównie przez Żydówki w kuchni. Wszyscy żyliśmy
razem i spaliśmy na siennikach porozrzucanych na podłodze. Pierwszej nocy obudziłem
się przeziębiony, a całe ciało mnie swędziło. Było jakby w ogniu. Boże, co się
ze mną dzieje? W pracy następnego dnia swędziło mnie nieopanowanie i pęcherze
pojawiły się między palcami. Powiedziano mi, że mam chorobą przenoszoną drogą
płciową, co było nieprawdą, bo nigdy nie miałem żadnych stosunków z kobietami.
Inni chłopcy cierpieli tak samo. Dostaliśmy cuchnący krem na skórę do
stosowania cztery razy dziennie. Przypuszczam, że świerzb i wszy ruszyły na nas
z tych sienników.”
Spośród Żydów
z getta tworzono grupy robocze, które codziennie dochodziły do miejsca pracy
lub zmuszane były mieszkać w miejscu pracy z dala od rodzin. Obozy pracy dla
Żydów z getta znajdowały się dla celów drogowych w Lądzie, w zabudowaniach
pocysterskich, w Ciążeniu na posesji żydowskiej rodziny Perle, w Ślesinie,
Koninie-Czarkowie przy budowie trakcji kolejowej Konin-Kutno i w Golinie przy
budowie zakładu przemysłowego na żydowskim cmentarzu. Żydowscy więźniowie
pracowali przy budowaniu dróg Zagórów-Ląd, Ląd-Ciążeń oraz Ślesin – Inowrocław.
Na odcinku drogowym Ląd-Ciążeń dorośli ciągnęli wozy konne naładowane
kamieniami i byli przy tym bici. Natomiast dzieci i kobiety zmuszane były do
ich układania na drodze. Więźniowie z Zagórowa odbudowali również zniszczone
działaniami wojennymi tory kolejowe na trasie Konin-Kutno przy zaprowiantowaniu
wynoszącym 1 kg chleba na 12 osób. Wybuchały tam epidemie, nie było opieki
medycznej, a chorych zabijano na miejscu.
Nocujące w
getcie grupy robocze zmuszano w czasie wędrówki do śpiewania ułożonych przez
Niemców piosenek, a jedna z nich była parodią jednej z popularnych polskich
piosenek okresu międzywojennego o generale Rydzu-Śmigłym, do której żandarmi
niemieccy napisali nowy tekst: Śmigły-Rydz,
hyc, hyc - Nie nauczył nas nic. - A nasz
Hitler złoty - Nauczył nas roboty.
Żydzi z getta
zagórowskiego pracowali przymusowo w rolnictwie. Niemcy osadzali zarządców na
gruntach rolnych, które zostały opuszczone
przez uciekinierów przed działaniami wojennymi w 1939 r. na skutek
wysiedleń całych rodzin lub też konfiskaty części gruntów większych gospodarstw.
Żydzi pracowali m.in. w majątku ziemskim Łukom, zajętym w całości przez Niemca
Linhofa, właściciela dóbr Ciemierów. Grupa 10-15 żydowskich kobiet pracowała
razem z przymusowymi robotnikami polskimi na polach przy pielęgnacji roślin. Nadzorcą
był Polak Kałużny z Kuchar, który uczył Żydówki podstawowych zajęć rolniczych,
m.in. rozróżniania roślin uprawnych od chwastów. Rekrutowane w getcie osoby
były całkowicie niezorientowane w pracy w rolnictwie. Na polach pojawiał się
czasami polski volksdeutsch, który bił bez przyczyny więźniów i robotników
przymusowych.
Ostatnim
wspomnieniem Abrahama Landau z getta w Zagórowie jest dzień deportacji młodych
Żydów do obozu pracy w Inowrocławiu. Miał miejsce 19 lipca 1940 r. Abraham
Landau tak relacjonuje to wydarzenie: „Rano, w dniu święta Tisza be-Aw, matka i
ja byliśmy sami w domu. Mój ojciec został wezwany do pracy. Siostry robiły
porządki na rynku, a młodszy brat bawił się przed domem. Moja matka leżała na
kanapie i była bardzo chora. Cierpiała z powodu wrzodów. Nagle usłyszeliśmy
przez głośnik trzeszczenie komunikatu: ,,Potrzebujemy 200 chłopców w wieku od
10 do 18 lat, od zaraz!” Zacząłem się trząść. Skuliliśmy się razem w pokoju i w
oszołamiającej ciszy wsłuchiwaliśmy się w zamieszanie na zewnątrz oraz modliliśmy
się, by nas zostawiono. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Żaden z nas nie
poruszył się, ledwie oddychaliśmy. Duży mężczyzna kopnął drzwi i stanął w nich
z warczącym owczarkiem niemieckim. Zapytał mnie, ile mam lat i wskazał na drzwi
–,,Jude raus!” Wynoś się Żydzie! Złapał
mnie za koszulę i popchnął w stronę wyjścia.”
Wszyscy
wyznaczeni do wywozu młodzi ludzie, zgromadzeni zostali na placu targowym dla
zwierząt, na którym stały zaparkowane samochody ciężarowe. Abraham Landau
znalazł się wśród doprowadzonych do wywózki więźniów i to zdarzenie boleśnie
utkwiło mu w pamięci. Po latach tak wspominato wydarzenie: „Pamiętam ciężarówki
oczekujące na załadowanie ludzi i żołnierza rzucającego mnie do samochodu, gdy
histerycznie płakałam, nie tylko w obawie o siebie, ale z powodu mojej chorej
matki. Kiedy ciężarówka zaczęła się poruszać, patrzyłem z niedowierzaniem, jak
ona biegła po mnie. Goniła samochód ze 300 metrów, kiedy to oficer SS wziął
karabin i strzelił jej nad głową. Właściwie tak pomyślałem, że strzał był nad
jej głową. To wszystko było bardzo zagmatwane i przerażające. Były to strzały,
a następnie chmura pyłu. Wiem, że upadła, ale czy była bita, czy padła z
wyczerpania, tego nie wiem. Widziałem tylko, że mała leżąca postać zmieniła się
w niewielką kropkę, gdy odjeżdżaliśmy. To był ostatni raz, gdy widziałem moją
matkę”.
W dniu 24
października 1940 r. rada żydowska zgłosiła do AJDC, że kuchnia przygotowuje
zupę wystarczającą na posiłki dla 500 osób dziennie i nie będzie w stanie
kontynuować tej działalności, ponieważ wszystkie środki finansowe zostały
wyczerpane na żywność, opiekę zdrowotną oraz usługi sanitarne. „W związku na
zbliżającą się zimę”, Judenrat ogłosił, że „jesteśmy całkowicie bezradni, co do
działania”. W grudniu 1940 r., Reichsvereinigung der Juden in Deutschland
(Związek Żydów w Niemczech) wpłacił 500 Reichsmark (RM) pomocy w celu
złagodzenia sytuacji w zagórowskim getcie, ale pieniędzy było wciąż za mało.
Żydzi zagórowscy zostali całkowicie zrujnowani i niezdolni do zaspokojenia potrzeb
getta. Poza tym Rada Żydowska musiała zapłacić za 120 zagórowskich Żydów
wysłanych do obozu pracy przymusowej w Koninie, którym potrzebne były nowe
drewniane chodaki. Według jednego z ocalonych, Żydzi deportowani do Konina
zostali wykorzystani do usuwania mebli z byłych żydowskich domów. 8 marca 1941
r. Żydów z getta Grodziec, będących mieszkańcami Konina, przetransportowano do
miejscowości Józefów, do dystryktu lubelskiego w Generalnej Guberni; część z
nich przewieziono do pobliskiego gettaw Zagórowie.
Pod koniec
października 1941 r. władze niemieckie przystąpiły do likwidacji zagórowskiego
getta i zamordowały wszystkich jego mieszkańców w pobliskich lasach
kazimierzowskich. W pierwszej kolejności wywiezieni zostali członkowie rady
żydowskiej i ich rodziny. Prawdopodobnie pierwszy skład Judenratu nie był w
pełni „użyteczny” dla władz niemieckich i rekrutował się z miejscowych Żydów,
którzy potrafili stawić opór przeciwko niektórym poleceniom Niemców oraz nie
dawali się całkowicie podporządkować. Następnie Żydom rozkazano „wybrać spośród
siebie nowy Komitet”, który „pod groźbą terroru stał się uległym wykonawcą woli
Niemców”. Przy wyborze „nowego” Judenratu Niemcy uwzględnili wcześniejsze
błędy, które pozwoliły Żydom samodzielne wybrać swoich reprezentantów do
relacji z władzami niemieckimi. Drugi Judenrat składał się ze wskazanych
uprzednio przez władze okupacyjne osób. Przybyły one do getta z innych miast.
Były obce i łatwo dawały się sterroryzować, co zadowalało hitlerowców:
„członkowie gorliwie wyszukiwali z różnych zakamarków ziomków ukrywających się
przed wywózką”.
Informacja o
likwidacji zagórowskiego getta pochodzi głównie z listu napisanego przez Izaaka
Łaskiego, przewodniczącego Rady Żydowskiej w Zagórowie, adresowanego do Żydów w
Kłodawie. Pod koniec września 1941 r. w przededniu „Dni Zagłady”, została
wydana instrukcja, która zawierała żądanie od całej ludności żydowskiej
zapłacenia 4 RM od osoby na pokrycie kosztów wysiedlenia. Poinformowano Żydów,
że zostaną przewiezieni ciężarówkami do Koła, stamtąd pojadą pociągiem do
Łodzi, a z Łodzi czeka ich jeszcze kilkudniowa podróż w nieznanym kierunku.
Wysiedlenie nastąpiło w ten sposób, że cała ludność w grupach 50-osobowych
została załadowany na ciężarówki; pozwolono każdemu zabrać tylko 1 kg bagażu
podręcznego. Obiecano im, że ich pozostały bagaż zostanie później wysłany pociągiem.
Przejazd ciężarówki w obie strony trwał zaledwie dwie godziny. Żydzi, poważnie
zaniepokojeni, przyjęli zasadę, że każda grupa wewnątrz skrzyni załadunkowej
zobowiązana jest zapisać nazwę miejscowości, w której będzie schodzić z
samochodu. Kiedy ciężarówka wróciła, okazało się, że celem był las koło Kazimierza
Biskupiego. Pomimo rozesłania przez Żydów z Kłodawy we wszystkich kierunkach
polskich i niemieckich posłańców, nie pozyskano dalszych informacji o losie
zagórowskich Żydów. Tylko kilku rodzinom udało się uciec do Koła. Ogromna
większość zginęła.
Deportacje
odbywały się bardzo brutalnie i pozbawione były cech humanitaryzmu, już od
momentu opuszczenia domu. Według jednej z relacji „sąsiadowali oni [rodzina
Wiatrowskich] w jednym korytarzu z Żydówką, Cebulską, która podczas jednej z
wywózek akurat rodziła dziecko. Nie poczekano nawet aż urodzi, lecz zmuszono
dwóch jej rodaków, aby zanieśli ją do samochodu ciężarowego, który zawiózł ją
na miejsce śmierci”. Z czasów okupacji w pamięci mieszkańców najbardziej
utkwiły szare samochody, ze szczelnie zabudowaną kastą, parkujące na targowisku
dla zwierząt, przy Domu Ludowym, strażnicy pożarnej i od strony ulicy Krótkiej.
Z tych miejsc „wywożono ich [Żydów] samochodowymi komorami gazowymi, do których
wnętrza odprowadzano rurą gaz spalinowy. Ofiary zatruwano podczas jazdy na
miejsca masowych pochówków, które znajdowały się w lesie na piaszczystym
wzgórzu, zwanym Łysą Górą. Część ofiar getta zagórowskiego pochowano dalej, aż
pod Gosławicami, także w lesie. Mieszkańcy w tych stronach nazywali te komory
gazowe na czterech kółkach „duszogubkami”.
Inna relacja dotyczy chrześcijanki o nazwisku
panieńskim Kobylińska, która wyszła przed wojną za mąż za Żyda. W czasie
likwidacji getta na samochód ciężarowy załadowano jej dzieci i męża, a ją
odepchnięto od pojazdu. Kobieta nie chcąc być rozłączona z rodziną, zaczęła
prosić Niemców, by pozwolono jej dołączyć do małżonka i pociech, bez których
jej dalsze życie nie ma sensu. Niemcy początkowo tłumaczyli jej, że zabierają
tylko Żydów i nie ma jej na liście, ale w końcu dali się przekonać i kobieta
dołączyła do męża. W czasie drogi do Kazimierza ta rodzina została uduszona
spalinami samochodowymi.
Eksterminacja
biologiczna Żydów w Kraju Warty została przeprowadzona za czasów rządów
Wilhelma Koppego, przez kierowany przez niego aparat policji przy współpracy niemieckich
urzędów i administracji cywilnej. Zniszczenie społeczności żydowskiej miało na
celu, oprócz realizacji polityki rasistowskiej, przede wszystkim rabunek mienia
pomordowanych. Totalne wyniszczanie za pośrednictwem gett, w których ciasnota
mieszkaniowa, głód, choroby, maltretowanie i ciężka praca fizyczna niosły
olbrzymią śmiertelność, dla planów nazistowskich były metodą zbyt powolną.
Opracowaną
koncepcję „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” zaczęto wcielać w życie
najpierw w Kraju Warty, której szczytem realizacyjnym było uruchomienie pierwszego obozu śmierci w
okupowanej Europie, w Chełmnie nad Nerem. Zanim Goering wydał rozkaz przygotowania
fizycznego zniszczenia Żydów, już w dniu 16 lipca 1941 r. pojawił się plan
podwładnego Koppego i zastępcy szefa Centrali Przesiedleńczej w Poznaniu Rolfa
Heinza Hoeppnera o „rozwiązaniu kwestii
żydowskiej” przez masowe wyniszczenie. „Potrzebę” likwidacji 300000 Żydów w
Kraju Warty Hoeppner tłumaczył okolicznością pojawienia się niebezpieczeństwa,
że w czasie zimy ujawnią się braki w wyżywieniu Żydów. Hoeppner zasugerował, że
nie należy dopuścić do śmierci głodowej, która jest zjawiskiem niehumanitarnym.
Lecz rozwiązać problem z Żydami w sposób przyjemniejszy, zabijając ich szybko
działającym środkiem.
W trakcie
realizacji koncepcji uruchomienia obozu zagłady, zwrócono uwagę na Herberta
Langego, który posiadał już doświadczenia w masowym mordowaniu ludzi, a
kierowane przez niego Sonderkommando zasłynęło z uśmiercenia chorych
psychicznie w zakładach psychiatrycznych, w okolicach Poznania. W drugiej
połowie 1941 r. Lange poszukując odpowiedniego miejsca dla obozu zagłady, odbył
podróż po całym Kraju Warty. Miejsce to znalazł w niewielkiej miejscowości w
Chełmnie nad Nerem, oddalonej 55 km na północy-zachód od Łodzi. Po
konsultacjach w Berlinie wrócił ponownie do Chełmna i rozpoczął konfiskatę różnych
budynków w wiosce. Po utworzeniu Sonderkommando Langego jego pierwszym miejscem
ludobójstwa był las kazimierzowski, leżący w połowie drogi między Poznaniem a
Chełmnem, w którym podczas kilku dni dokonał całkowitej likwidacji getta
zagórowskiego przy wykorzystaniu samochodów – komór gazowych. O zbrodni tej
dowiedziano się od lekarza weterynarii z Konina – Mieczysława Sękiewicza,
którego zeznania złożone po wojnie przed sądem, stanowią wstrząsający dokument
historyczny. Przed sędzią śledczym zeznał on, co następuje: „W połowie listopada 1941 roku, o czwartej
nad ranem, do mojej celi w więzieniu przyszli gestapowcy i kazali mi
przygotować się do wyjazdu. Skuli mnie kajdankami i wsadzili do samochodu osobowego,
w którym dostrzegłem również kilku innych kolegów z więzienia, towarzyszy
niedoli. Siedzieli z tyłu samochodu, ręce i nogi mieli skute kajdanami. […]
Usiadłem obok nich, a gestapowcy również i mnie skuli nogi. Wsiedli do
samochodu i odjechaliśmy. […] Za Kazimierzem Biskupim [8 km od Konina], kiedy
wjechaliśmy do lasu, samochód skręcił w dróżkę leśną. […] W poprzek polany
wykopano tam dwa doły. Pierwszy, znajdujący się bliżej dróżki, miał około ośmiu
metrów długości i sześciu szerokości, był głęboki na jakieś dwa metry. Po
drugiej stronie polany, niemal równolegle do niego, znajdował się drugi dół,
tej samej głębokości, długi na piętnaście metrów i szeroki na sześć. Pomiędzy
dołami była wolna przestrzeń. […] Wokół polany […] stali lub siedzieli Żydzi.
[…] Nie potrafię powiedzieć, ilu ich było, częściowo zasłaniały ich drzewa. […]
W tłumie znajdowali się mężczyźni, kobiety i dzieci, również matki z dziećmi na
rękach. Nie wiem, czy byli to polscy Żydzi. Później powiedziano mi, że pochodzili
z Zagórowa [wioski położonej 25 km w dół biegu rzeki od Konina]. Rozpoznałem
między nimi krawca i kupca z Konina, ale nie znam ich nazwisk. Ścieżki i polany
pełne były Niemców. Poza nami trzema, przywiezionymi z Konina, było tam również
około trzydziestu innych Polaków. Nie wiem, skąd pochodzili. Na dnie większego
dołu widziałem warstwę wapna. Nie wiem jak grubą. W mniejszym dole nie było
wapna. Gestapowcy ostrzegli nas, że las jest otoczony i dobrze pilnowany i
jeśli spróbujemy uciec, to dostaniemy kulę w łeb. Następnie kazali zgromadzonym
Żydom zdjąć ubrania – najpierw tym, którzy znajdowali się przy większym dole.
Potem kazali do niego wskakiwać rozebranym do naga ludziom. Brak mi słów, aby
opisać rozlegające się jęki i płacz. Niektórzy wskakiwali do dołu bez rozkazu;
inni opierali się i byli bici przez Niemców, po czym spychani do dołu. Niektóre
matki wskakiwały do środka trzymając na rękach dzieci, niektóre wrzucały
dzieci, inne odrzucały je na bok. Jeszcze inne spychały dzieci do dołu i
wskakiwały za nimi. Kilka kobiet pełzało po ziemi, całując buty gestapowców i
kolby ich karabinów. Kazano nam wejść między Żydów i zebrać odzież i buty. Kiedy
zobaczyliśmy, że do stosu, na który układaliśmy zegarki, pierścionki i inne
kosztowności, podchodzili Niemcy i napychali sobie nimi kieszenie, zaczęliśmy
odrzucać cenniejsze przedmioty w głąb lasu. W pewnym momencie Niemcy kazali
Żydom przestać się rozbierać, dół był już pełny. Było w nim widać jedynie ciasno
upakowane głowy. Stojący na zewnątrz Żydzi, którzy już się rozebrali, zostali popchnięci
na głowy znajdujących się w dole. Cały czas zbieraliśmy ubrania, buty, pakunki,
żywność, koce i inne rzeczy. Trwało to aż do południa, kiedy przyjechała
ciężarówka i zatrzymała się na dróżce przy polanie. Na ciężarówce znajdowały
się cztery beczkowate pojemniki. Niemcy uruchomili mały silnik – była to
zapewne pompa – i podłączyli wężami do jednego z pojemników, a dwóch żołnierzy
przeciągnęło inne węże od pompy do dołu pełnego ludzi. Pompa zaczęła pracować i
gestapowcy polewali znajdujących się w dole ludzi wydobywającym się z węży
płynem, była to chyba zwykła woda. Wąż podłączano po kolei do pozostałych
pojemników. Wapno w dole zaczęło się lasować i ludzi po prostu gotowano żywcem.
Krzyki były tak przeraźliwe, że zatykaliśmy sobie uszy leżącymi na stosie
fragmentami ubrań. Oprócz cierpiących w dole, krzyczeli również Żydzi
znajdujący się na zewnątrz i oczekujący na własną zagładę. Trwało to ze dwie
godziny, może dłużej. Kiedy zrobiło się ciemno, poprowadzono nas do drogi, na
skraj lasu. Dostaliśmy kawę i po ćwierć bochenka chleba każdy. Wzdłuż linii
lasu stało sześć lub siedem ciężarówek okrytych plandekami. Stłoczono nas
wewnątrz nich, tak że leżeliśmy koło siebie twarzami w dół i nie mogliśmy się ruszyć.
Kazano nam spać w tej pozycji. Słyszałem jeszcze cały czas krzyki, ale byłem
tak zmęczony, że szybko zapadłem w sen. Rano Niemcy kazali nam przysypać
większy dół ziemią. Powierzchnia dołu wyglądała, jakby przysypano ją pyłem.
Masa ciał ludzkich pod spodem skurczyła się i zapadła w głąb. Ciała były
upakowane tak ciasno, że wyglądały jakby stały, jedynie głowy zwieszały się w
różne strony. Nie zdążyliśmy zasypać dołu dokładnie, miejscami spod ziemi
wystawały ręce, ale przyjechały ciężarówki i kazano nam ładować na nie zebrane
na stosach rzeczy – oddzielnie ubrania, buty i wszystkie inne przedmioty.
W czasie
kiedy w Oświęcimiu i innych obozach koncentracyjnych metody masowego zabijania
były dopiero dopracowywane, opisane przez Sękiewicza ludobójstwo wydaje się być
eksperymentem, w którym połączono mordowanie i pozbywanie się zwłok w czasie
jednej operacji. Wykorzystano lasujące się wapno do zabicia więźniów,
rozpuszczające substancję organiczną ich ciał; to dlatego Sękiewicz rankiem po
masakrze miał wrażenie, że ciała zmarłych „skurczyły się i zapadły w głąb”.
Ofiary nie zostały dosłownie „ugotowane żywcem”. Wapno podczas kontaktu z wodą
lasuje się, wydzielając przy tym dużą ilość ciepła. Ciała ofiar zostały
poparzone na śmierć, a zwłoki częściowo rozpuszczone wapnem. Do zacierania
śladów zbrodni wojennych Niemcy często wykorzystywali właściwości wapna do
szybszego rozkładu zwłok ofiar uśmierconych w trakcie egzekucji, przysypując
kolejne warstwy martwych ciał lub jeszcze żywych ludzi w dołach. Przypadek z
powiatu konińskiego stanowi jedyny znany dowód wykorzystania wapna do
jednoczesnego uśmiercania i niszczenia ciał tą metodą. Z uwagi na jej
unikalność i brutalność, metoda ta nie weszła do powszechnego użytku, co
oszczędziło późniejszym ofiarom straszliwych cierpień. Teoretycznie mogła wydawać
się skuteczna, ale męki zadawane ofiarom, krzyki i obrazy powolnie konających
ludzi, były tak potworne, że prawdopodobnie nawet zatwardziali mordercy,
doświadczeni miesiącami egzekucji, nie byli w stanie się przemóc do jej
stosowania. Metodę „dołów wapiennych” zastąpiono „samochodem gazującym”
(Gaswagen), który stanowił instrument mniej skomplikowany i nie wywoływał
wielkiego obciążenia psychicznego, ponieważ śmierć ofiar nie odbywała się na
oczach oprawców. Samochód konstrukcji Harry’ego Wentritta mieścił 80-100 osób.
Rura wydechowa przebiegała pod spodem wozu i w połowie jej długości łączyła się
z odcinkiem rury umocowanej do podłogi. Wlot rury zabezpieczony był sitkiem
blaszanym. Na podłodze ułożona była druga podłoga drewniana, jak w tramwaju czy
łaźni. Uniemożliwiało to zatkanie rury wydechowej od wewnątrz. Samochód
gazujący stał się podstawowym instrumentem mordowania Żydów w Chełmnie nad
Nerem.
Jednym z
ostatnich tragicznych zdarzeń w dziejach społeczności żydowskiej w Zagórowie
było zabójstwo trzech Żydów, którzy powrócili do miasta po likwidacji getta.
Zdzisław Jasiński, naoczny świadek, tak wspomina ten dzień: „Pewnego razu
niemieccy oficerowie zapukali do naszych drzwi. Powiedzieli mojej matce, abyśmy
ze starszym bratem Henrykiem wzięli szpadle i stawili się na posterunku policji
na Dużym Rynku. […] Przybyliśmy na posterunek, a tam już czekała dorożka.
Jechaliśmy przed siebie, bojąc się jeszcze bardziej. Pojechaliśmy na ulicę Berdychów.
Tam zobaczyliśmy trzech zastrzelonych Żydów. Podobno kazano tym Żydom uciekać,
a później wycelowano w nich karabiny. Kazano nam ich rozebrać, ubrania sobie
zabrać, a potem zakopać ich zwłoki w dole. […] Jeden z Żydów miał coś dużego w
kalesonach. Gestapowiec stwierdził, że to złoto i chwycił trupa. […] Okazało się,
że to była przepuklina.” Był to ostatni pochówek na cmentarzu żydowskim,
wykonany przez Polaków pod strażą niemieckich żandarmów.
Pierwszą
drukowaną publikacją informującą o masakrze ludności żydowskiej w Zagórowie
była broszura autorstwa Szmula Zygelbojma pt. „Stop Them Now! German Mass
Murder of Jews in Poland” (Powstrzymać natychmiast. Niemiecki masowy mord Żydów
w Polsce), wydana przez emigracyjny rząd polski w Londynie w 1942 r. Autor tego
tekstu po wybuchu wojny był organizatorem podziemnego ruch oporu dla Żydów w
Warszawie. Korzystając z pomocy organizacji Bund, wydostał się z okupowanej
Polski i dotarł do Brukseli. W mieście tym na konferencji europejskich partii
socjaldemokratycznych wygłosił referat o sytuacji polskich Żydów i zaszokował
słuchaczy. Po przedostaniu się do Londynu w 1942 r. został członkiem Rady
Narodowej Rzeczypospolitej Polskiej z ramienia partii Bund. Wykorzystując
uczestnictwo w Radzie starał się przekazywać informacje o trwającym w Polsce
Holokauście. Informacje dostarczone mu przez kierownictwo Bundu i Żydowski
Komitet Narodowy przekazał Światowemu Kongresowi Żydów i Amerykańskiemu
Kongresowi Żydowskiemu. Liczył na wywarcie nacisku tych potężnych organizacji
na rządy alianckie. W dniu 2 grudnia 1942 r. spotkał się z Janem Karskim,
emisariuszem podziemnej Armii Krajowej do Londynu, który przekazał mu z
Warszawy raporty organizacji podziemnych oraz przedstawił szeroką relację o
sytuacji Żydów w Polsce. W 1942 r. Rada Narodowa RP wydała broszurę o krytycznej
sytuacji żydowskiej w okupowanej Polsce, w której Szmul Zygelbojm wykorzystał
jako przykłady informacje o zagładzie Żydów w zagórowskim getcie, o mordowaniu
Żydów w Chełmnie nad Nerem oraz o
katastrofalnych warunkach życia w getcie warszawskim. O getcie zagórowskim
Zygielbojm napisał: „Październik 1941 r. to był czarny miesiąc dla ludności
żydowskiej w powiecie kolskim [konińskim]. Wszyscy Żydzi z powiatu, w liczbie
około 3000 ludzi, zostali ściśnięci w jednym mieście w Zagórowie (Hinterberg).
Najpierw podatek, w wysokości 4 marek niemieckich na głowę, został od nich
wyłudzony, po czym zostali oni zmuszeni do poddania się badaniom medycznym.
Zbadano mężczyzn w wieku 14 i 60 oraz kobiety w wieku pomiędzy 14 a 50, rzekomo
w celu określenia ich przydatności do pracy. Następnie rozpoczęła się
„deportacja”. W grupach po 50 ofiar zapędzono ich do ciężarówek, każdej osobie
pozwolono zabrać paczkę rzeczy osobistych ważących nie więcej niż 1 kilogram (2,2
funta). Doszło do gwałtownego końca przy wjeździe do kazimierzowskiego lasu
niedaleko Zagórowa. Tutaj bezbronne ofiary zostały wypędzone z ciężarówek do
lasu. Nic już o nich nie było słychać, pomimo rozesłania listów z zapytaniem i
wielu poszukiwań przez krewnych, zarówno w Niemczechjak i w Generalnej
Guberni.” Po upadku powstania w getcie warszawskim,
12 lub 13 maja 1943 r., Szmul Zygelbojm popełnił w Londynie samobójstwo w
proteście przeciw bezczynności aliantów wobec ludobójstwa Żydów.
Przed
wybuchem II wojny światowej na terenie powiatu konińskiego mieszkało 9698 Żydów,
stanowiących 4% ogółu mieszkańców. W październiku zostało utworzone pierwsze getto
zbiorowe w Grodźcu, do którego przesiedlono Żydów z Rychwała w liczbie 350
osób. Następnie zorganizowano kolejne w Rzgowie
i Zagórowie. W lipcu 1940 r. nastąpiła akcja przesiedlenia Żydów z całego
obszaru powiatu konińskiego do trzech gett zbiorczych. W tym czasie w getcie w
Grodźcu stłoczono 2000 osób, w Rzgowie umieszczono ich 1000, a pozostałych
przewieziono do miasta Zagórowa. Likwidację gett konińskich poprzedziła akcja wysiedleńcza
w marcu 1941 r. Wysiedlono około 1000 mieszkańców z gett w Rzgowie i Grodźcu,
którzy zostali wysłani do Izbicy Lubelskiej, Janowa Lubelskiego, Krasnegostawu
oraz obozu pracy pod Gdańskiem. W tym czasie wielu Żydów zaniepokojonych
wyjazdem w nieznane miejsce przeniosło się na własną prośbę do getta w
Zagórowie.
Pierwsza faza
eksterminacji była przeprowadzona na przełomie września i października 1941 r.
i objęła mieszkańców gett w Rzgowie i Grodźcu, których wywieziono na miejsce
kaźni do rewiru leśnego Długa Łąka w okolicach Rudzicy. Ofiary pogrzebane
zostały w trzech masowych grobach, które następnie zostały dokładnie ukryte.
Wywózkę Żydów poprzedził przyjazd oficerów SS do miejscowego posterunku
żandarmerii. Wówczas to komendant SS ogłosił zbiórkę wszystkich osadzonych w
getcie i zorganizował konwój złożony z przyjezdnych esesmanów i miejscowych
Niemców z SA. Żydom wyjaśniono, że zostaną przewiezieni do prac rolnych lub do
Besarabii i nad Morze Czarne, gdzie będą mogli swobodnie pracować i żyć.
Pobrano od nich 4 niemieckie marki za badania lekarskie mające określić ich
zdolność do pracy. Zarządzono złożenie w jednym miejscu bagaży, które następnie
miały zostać dostarczone ich właścicielom w kolejnym transporcie. Oficerowie SS
odnosili się do Żydów w miarę poprawnie, by zamaskować prawdziwe zamiary i
przeprowadzić akcję bez zbędnych komplikacji.
W okresie od
końca października do połowy listopada 1941 r. Niemcy przystąpili do drugiej
fazy eksterminacji, w trakcie której zamordowali ludność żydowską stłoczoną w
getcie zagórowskim. Tym razem miejscem mordu był rewir leśny Wygoda w lasach
kazimierzowskich koło Kleczewa, a akcja wywozu przyjęła uproszczoną procedurę.
Mieszkańców getta spędzono na miejscowe targowisko dla zwierząt i tutaj
załadowano na samochody. Świadkowie tych wydarzeń zapamiętali oprócz samochodów
pokrytych plandekami również szare, szczelne obudowane samochody ciężarowe. W
lasach Kazimierza Biskupiego głównym sposobem uśmiercania było zatrucie
spalinami w samochodach – komorach gazowych oraz rozstrzeliwania żywych ludzi.
W historii
Holokaustu zbrodnia popełniona na konińskich Żydach była zbrodnią masową, która
objęła wszystkich mieszkańców trzech gett bez względu na osobę, płeć, wiek,
stan zdrowia, bez tworzenia pozorów legalności czy też zachowania ścisłej
tajemnicy. Ludobójstwo, które miało tutaj miejsce, zostało dokonane przez jeden
i ten sam oddział specjalny, utworzonyw Poznaniu i sprowadzony do powiatu
konińskiego. Należy zwrócić uwagę na powiązanie tej grupy zawodowych zabójców
ze zbrodniami, jakich dokonano w ośrodku zagłady w Chełmnie nad Nerem oraz na
osobę Hauptsturmfuehrera SS Herberta Langego, który był dowódcą akcji
likwidującej konińskie skupisko żydowskie przy wykorzystaniu metody zabijania
tlenkiem węgla ze spalin samochodów ciężarowych. Lange był też twórcą ośrodka
zagłady w Chełmnie nad Nerem i pierwszym komendantem tego obozu. Przytoczone
przeze mnie fakty pozwalają sformułować wniosek, że eksterminacja Żydów z
konińskich gett stała się wstępem do realizacji zaplanowanego ludobójstwa przez nazistowskie Niemcy w ramach
„ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. >>>
Świetna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń