27.02.2018

ZAGŁADA ZAGÓROWSKICH ŻYDÓW



ZAGŁADA  ZAGÓROWSKICH ŻYDÓW
.
[ obszerny  fragment  opracowania  JAROSŁAWA  BUZIAKA: ,,Historia getta zagórowskiego na podstawie wspomnień Leona Jedwaba i Abrahama Landau”.]
 .

<<<  Rok 1939 to czas niepokoju i niepewności na arenie międzynarodowej. Za pośrednictwem prasy i radia do mieszkańców Zagórowa docierały echa agresywnych wypowiedzi Adolfa Hitlera, a wśród Żydów utrzymywała się opinia, że „nie mamy się za bardzo czego obawiać”, którą tłumaczono sobie, że „w czasie pierwszej wojny światowej nie było tak źle i ludzie przeżyli, były możliwości i ludzie mogli uciec, ale nie uciekli, ponieważ całkiem dobrze im się wiodło”, a wyjazd do nowych miejsc wydawał się wtedy trochę dziwnym pomysłem.
   Juda Chaim Jedwab otrzymał pozwolenie na wyjazd do Australii z całą rodziną, ale zdecydował się zabrać tylko dwóch starszych synów i sprowadzić resztę familii dopiero po osiedleniu się w nowym miejscu. Juda Chaim Jedwab nie zrealizował swoich planów, ponieważ w Europie wybuchła wojna.
.
    Pierwsi żołnierze niemieccy przyjechali do Zagórowa na rowerach w dniu 20 września 1939 r. i „bez jednego wystrzału” zajęli miasto. Zatrzymali się na podwórzu bogatego niemieckiego kupca Juliusza Diesterhefta, który okazał się działającym w podziemiu szefem zakonspirowanej komórki NSDAP. Przed wojną często jeździł do okolicznych wiosek, zamieszkałych przez Niemców, gdzie zbierał informacje i udzielał instrukcji. Juliusz Diesterheft został „z urzędu” mianowany na burmistrza miasta. Niemcy rozkleili w mieście dwujęzyczne plakaty z informacją o wprowadzanych w życie prawach okupanta. Od burmistrza Piotra Szumańskiego zażądano zrzeczenia się funkcji włodarza miasta oraz wydania kluczy do magistratu i kasy miejskiej, jak również dokumentów i pieczęci, co Szumański uczynił i przez mieszkańców potraktowany został jako zdrajca. Dla zapewnienia „spokoju publicznego” wprowadzono odpowiedzialność zbiorową. Na mocy tego w Zagórowie i innych miasteczkach powiatu konińskiego aresztowano zakładników. Więźniowie ci zmieniali się co 24 godziny. W Zagórowie zakładnicy przetrzymywani byli w piwnicach w podwórzu magistratu. W celu zastraszenia mieszkańców wprowadzono krwawy terror w postaci publicznych egzekucji aresztowanych. Pierwszą ofiarą okupacji w Zagórowie był Żyd, rzeźnik Jakub Szafraniecki, zastrzelony przez żołnierzy Wermachtu pod koniec września. Zaczęły pojawiać się elementy szowinistyczne, wywodzące się spośród licznie zamieszkującej ziemię zagórowską ludności niemieckiej. Część z niej uznała, że nadeszła właściwa chwila do „uregulowania” wszystkich sporów natury prywatnej z Polakami. Spośród miejscowych Niemców utworzono oddziały pomocnicze policji i żandarmerii, tzw. Selbsschutz (Samoobrona), które z bronią w ręku i czerwonymi opaskami z czarną swastyką na rękawach, rozpoczęły swoją przestępczą działalność. W ramach „zemsty” za zatopienie szkuty wywożącej zboże do Niemiec w ostatnich dniach I wojny światowej, lokalni Niemcy dokonali w nocy 22 listopada 1939 r. egzekucji na uczestniczących w tej akcji członkach Polskiej Organizacji Wojskowej, zabijając ich szpadlami i siekierami w lesie pod Grabiną. Następnie w dniu 29 listopada rozstrzelano A. Graczyka, K. Budzińskiego i  J. Olejniczaka za pomoc polskiej policji w pierwszych dniach wojny.
.
   Pierwsze dni wojny i uwięzienie w getcie zagórowskim tak wspomina Leon Jedwab: „O wojnie po raz pierwszy usłyszeliśmy z polskiego radia. Niemcy zaatakowali Polskę bez wypowiedzenia wojny i zbombardowali pas nadgraniczny. Zanim się spostrzegliśmy, Niemcy przemaszerowali przez Polskę bez większego oporu i w szybkim tempie. Pierwszy niemiecki patrol, jaki pamiętam, pojawił się wieczorem w pierwszą noc Rosz ha-Szana (w dniu 23 września 1939 r.) Nikt już nie jest w stanie wyobrazić sobie żydowskiego przerażenia i niemieckiej radości.
   O poranku następnego dnia Niemcy zaczęli rozprawiać się z Żydami. W naszym miasteczku znajdował się duży chasydzki sztybł. Niemcy otrzymali właściwe rozkazy i otworzyli sztybł w intencji zabawienia się, co bardzo nas zatrwożyło. Kiedy Niemcy weszli do sztyblu, natychmiast rozkazali, aby wszyscy odziani w tałesy wyszli na zewnątrz i ustawili się w jednej linii pod ścianą z rękoma uniesionymi do góry. Kilku żandarmów, z wycelowanymi karabinami gotowymi do strzału, nakazało Żydom, aby odmówili swoją ostatnią modlitwę przed rozstrzelaniem. Niektórzy starsi Żydzi gotowi na śmierć zaczęli recytować  (spowiedź) głośno i płacząco. To rozbawiło Niemców, którzy sadystycznie zaczęli wykrzykiwać ,,Tak dobrze się modlicie, to pozwalamy wam żyć!”. W międzyczasie inna grupa Niemców wyniosła ze sztyblu święte zwoje Tory i zaczęła je deptać. Tak właśnie minął pierwszy dzień Rosz ha-Szana pod niemiecką okupacją. I tak się to zaczęło. Następnego ranka, w drugi dzień Rosz ha-Szana, Niemcy wydali rozkaz, aby wszyscy Żydzi w wieku od 15 do 50 lat stawili się na rynku z łyżeczkami i nożami. Nakazali nam oczyszczenie zarośniętych trawą ulicznych kocich łbów (trawy spomiędzy ulicznych kamieni). Cały rynek wypełnił się Żydami, a Niemcy krążyli wokoło i robili sobie z nas żarty.”
   Jednym z poczynań okupanta były działania przysparzające dużych korzyści materialnych III Rzeszy przez przywłaszczanie mienia żydowskiego. Władze niemieckie Kraju Warty od pierwszych dni okupacji rozpoczęły ograbianie Żydów w miejscowościach ich zamieszkania. Działania te objęły całe mienie nieruchome i prawie wszystkie przedmioty ruchome, w tym użytku codziennego. Pozbawienie ludności żydowskiej podstawowych środków do życia, przyczyniło się do powstania głodu wśród części społeczeństwa, a w konsekwencji szerzenia się chorób i wzrostu ofiar śmiertelnych.
   „Później zaczęli zabierać ludzi do prac publicznych na rzecz miasteczka. Gdy tylko niemieccy żandarmi zauważyli jakiegoś Żyda na ulicy, to natychmiast zabierali go do pracy. Ich intencją nie było wykonanie jakiejkolwiek pracy publicznej, ale robienie dokuczliwych żartów ludności żydowskiej. Żydzi byli tak tym przerażeni, że obawiali się wychodzenia z mieszkań. Tak więc, gdy Niemcy weszli do naszych domów i gdy znaleźli jakiegokolwiek Żyda, to wyciągali go natychmiast na roboty publiczne, nie zważając na jego wiek czy stan zdrowia. Kolejnym zarządzeniem wydanym przez Niemców była rejestracja wszystkich mieszkań i domów żydowskich. Niemcy wydali również zarządzenie o obowiązku noszenia przez każdego Żyda na piersi i plecach Gwiazdy Dawidowej. Ponadto Żydzi zostali zobowiązani do zawieszenia na własnych domach tablic z napisem ,,Jude”. W ten sposób oznakowane żydowskie domostwa stały się łatwym łupem dla dalszych penetracji. To pozwalało Niemcom wkraczać do naszych domostw i zabierać wszystkich tych, którzy nie byli już w stanie dalej pracować. W odpowiedzi na te represje Żydzi powołali do życia Komitet. Następnie Komitet Żydowski zwrócił się z prośbą do zarządu niemieckiego, aby ten przekazał Komitetowi kompetencje selekcjonowania i dostarczania wskazanej liczby robotników na żądanie władz. Propozycja Komitetu została przyjęta, a Żydzi przestali obawiać się wyciągania ich z domów do pracy bez uprzedniego poinformowania. Od tego momentu sytuacja mieszkańców poprawiła się, ale mimo to, gdy Niemcy nabrali ochoty do zabawy, to robili wszystko, co im do głowy przyszło. Niedługo po tym, Niemcy rozpoczęli obcinanie religijnym Żydom ich zarostów. Chodzili od domu do domu w poszukiwaniu starych Żydów z brodami i pejsami. Gdy tylko ich znaleźli, to natychmiast wyciągali każdego nieszczęśliwca na ulicę i urządzali publiczne widowiska obcinania zarostów.
   Byli i tacy Żydzi, którzy nadal prowadzili swoje interesy. Ale było to do pewnego czasu, kiedy to ciężarówki podjechały pod żydowskie sklepy i Niemcy grzecznie poprosili ich właścicieli, aby oni swoje towary załadowali na te samochody. W ten sposób ostatni żydowscy kupcy stali się nędzarzami. Pewnego dnia Niemcy podjechali ciężarówkami również i pod nasz sklep. Splądrowali półki wystawowe i magazyn, a nawet wtargnęli do części mieszkalnej, przeszukując całe mieszkanie. Gdy nie znaleźli niczego wartościowego, wpadli we wściekłość i wrzasnęli do mojej matki: ,,Ty żydowska macioro, gdzie ukryłaś swoje kosztowności? Jeśli nie powiesz nam, gdzie one są, to cię aresztujemy i wsadzimy do więzienia”. Jak rzekli, tak zrobili. Myśmy oszaleli z rozpaczy w obawie, że nasza matka mogłaby być wywieziona. Słyszeliśmy, że w sąsiednim miasteczku pewna kobieta została aresztowana w podobnych okolicznościach i wywieziona. Kilka tygodni później jej rodzina otrzymała list z zawiadomieniem, że zmarła na atak serca. Natychmiast poszliśmy do burmistrza miasta, zanosząc mu wiele prezentów. Następnego ranka moja matka wróciła do domu.”
   Dyskryminacja Żydów w Kraju Warty to niszczenie sfery życia politycznego, kulturalnego, oświatowego i religijnego. W pierwszych dniach okupacji rozwiązaniu uległy wszystkie organizacje społeczne i polityczne oraz zabroniono sprawowania publicznego kultu religijnego. Już we wrześniu 1939 r. Niemcy rozpoczęli niszczenie synagog. Wiele obiektów życia religijnego zostało spalonych, część z nich została rozebrana, a synagogi ocalałe przed zniszczeniem, zostały przebudowane na biura, warsztaty rzemieślnicze, przedsiębiorstwa przemysłowe, magazyny i obiekty sportowe. W pamięci Leona Jedwaba utrwaliło się wspomnienia spalenia zagórowskiej synagogi. „Od pierwszych dni niemieckich rządów Żydom zabronione było przebywanie na ulicach miasteczka pomiędzy godziną szóstą wieczorem a szóstą rano. Ci, którzy zostali zatrzymani w godzinach policyjnych, natychmiast zostawali aresztowani.
 Kilka tygodni później, kiedy już Niemcy nasycili się prywatnym majątkiem żydowskim, postanowili ruszyć na synagogę. Pewnej nocy, kiedy już wszyscy spali, alarm syreny przeciwpożarowej zasygnalizował, że gdzieś wybuchł pożar. Wszyscy szybko zerwali się do pomocy przy gaszeniu, ale w tym czasie już na ulicach miasteczka znajdowali się żandarmi i żołnierze, którzy zawracali wszystkich z powrotem do domów. Intrygowało nas to, gdzie ten pożar wybuchł i dlaczego nie pozwolono nam uczestniczyć w jego gaszeniu. Wyglądało na to, że to nasza piękna synagoga płonie. O poranku Niemcy przyszli do zarządu żydowskiego z żądaniem, aby ten podpisał dokument stwierdzający, że pożar był następstwem spięcia elektrycznego w budynku synagogi. Dobrze wiedzieliśmy, że to nie było spięcie. O całym zdarzeniu opowiedział nam przyjaciel Izio,  którego rodzina, znanych piekarzy Prostów, mieszkała w tym czasie naprzeciwko synagogi.  Izio obserwował całe zdarzenie od samego początku. Opowiedział nam, że około godziny dziesiątej wieczorem usłyszał głośny hałas dochodzący z ulicy. Spojrzał przez szczelinę w oknie i zobaczył grupę umundurowanych Niemców oraz w strojach cywilnych, którzy stali w pobliżu wejścia do synagogi. Jak wyłamali drzwi synagogi, to od razu weszli do Świętej Arki i sprofanowali Święte Zwoje. Nie wierzę w cuda, ale w tym przypadku, jak Izio opowiadał, to cud właśnie się zdarzył. Otóż, kiedy Niemcy podpalali Świętą Arkę, to ona nie chciała się palić. Niemcy podjęli pięć prób jej podpalenia, a ona pięć razy nie zajęła się ogniem. Później zrobili stos z ław i krzeseł i polali balemer (jid. podium) łatwopalną cieczą, ale balemer zajął się ogniem tylko na chwilę i szybko zgasł, ponieważ ogień nie miał wystarczającej ilości tlenu. Nie dając sobie rady z podpaleniem synagogi, Niemcy wyszli na ulicę i z zewnątrz wybili wszystkie szyby. Następnie przez wybite okna wrzucili granaty, aż w końcu synagoga stanęła w płomieniach, a ogień powoli trawił Święte Księgi, które z daleka przypominały malutkie niebieskie płomienie chanukowych świec. Synagoga gorzała do południa następnego dnia. Tej samej nocy Niemcy zdemolowali Dom Studiów. Darli na strzępy wszystkie święte księgi. Pewna ilość Gemoras (części Talmudu) i świętych ksiąg zaniesiona została do sklepów, gdzie służyła jako papier do pakowania. Pewnego dnia, kiedy wszedłem do sklepu kupić warzywa, zauważyłem Gemorę leżącą na ladzie sklepowej, a sprzedawczyni wyrywała strony zapisane moim imieniem i zapakowała w nie moje warzywa. Wówczas pojawił się w mojej głowie obraz-wspomnienie, kiedy siedziałem w Domu Studiów z moim rabinem i studiowałem właśnie Gemory, w które teraz Niemka pakowała moje zakupy. Po spaleniu synagogi Niemcy natychmiast znaleźli nowe zajęcia dla Żydów. Ściany synagogi były nie do zdemolowania, a ogień pochłonął jedynie wewnętrzną część świątyni. Teraz Żydzi otrzymali za zadanie rozbierać cegłę po cegle, tak aby po synagodze nie zostało śladu.”
   W pierwszych miesiącach okupacji rodzina Jedwabów, z mieszkańców miasta, stała się grupą więźniów zamkniętych w getcie. Leon Jedwab wspomina ten okres życia w Zagórowie: „W międzyczasie Niemcy upatrzyli sobie nasz dom na główną siedzibę policji. Spodziewaliśmy się wykwaterowania w każdym czasie. Pewnego dnia żandarmi z policją wtargnęli do naszego domu i zażądali opuszczenia posesji w ciągu godziny. Z nimi przyszły też Niemki, które nie wypowiedziawszy ani słowa, zaczęły wybierać spośród naszych rzeczy wszystko to, co im się spodobało. Na wszystkie wybrane przedmioty policja nakleiła nalepki. W ten sposób nasze rzeczy zostały oficjalnie zarekwirowane i nie mogliśmy ich zabrać. Jedna z Niemek o nazwisku Helman,  która przed wojną przychodziła do nas w każdy szabas rozpalać ogień, zaczęła rościć sobie pretensje do naszych mebli. Przyglądaliśmy się tej grabieży w milczeniu. W ciągu krótkiego czasu, jaki nam Niemcy dali, nie wiedzieliśmy, od czego mamy zacząć. Na szczęście nasi przyjaciele przyszli nam z pomocą i pomogli spakować nasze najbardziej potrzebne rzeczy. Było nas wtedy czworo: moja kochana mama, moja siostra, mój brat i ja. Po godzinie przyszedł dowódca żandarmów przejąć nasz dom. Nazywaliśmy go „Strzelec”, bo krążył całymi dniami po ulicach z pistoletem w ręku i strzelał do każdego napotkanego psa. Niemcy nie pozwalali nawet spokojnie żyć psom. Dzięki otrzymanej protekcji przydzielono nam dwupokojowe mieszkanie z kuchnią. We wrześniu 1940 r. zostałem rozdzielony z rodziną i wywieziony do obozu pracy w okolice Inowrocławia, gdzie wraz z innymi więźniami budowałem tory kolejowe pod przygotowywaną przez Niemców inwazję na Związek Radziecki. W Zagórowie pozostawała moja rodzina. A o zachowaniach Niemców informowała mnie siostra, która wraz z moją mamą i młodszym bratem śledziła na bieżąco wydarzenia w miasteczku. Od początku okupacji Niemcy utworzyli we wszystkich miastach powiatu konińskiego, zamieszkałych przez ludność żydowską, getta otwarte. Żydzi w przeciwieństwie do pozostałych mieszkańców zostali w tych miastach uwięzieni, zabroniono im opuszczania miejsca zamieszkania i poddawano publicznemu ośmieszaniu. Ponadto palono lub bezczeszczono synagogi  oraz rekwirowano żydowskie mienie z warsztatów pracy, sklepów i mieszkań. Niewielkie getta nie stanowiły miejsc ścisłej kontroli ludności żydowskiej przez Niemców i umożliwiały Żydom opuszczanie ich, przemieszczanie się z getta do getta lub też porzucanie miejsca zamieszkania i ucieczkę na wschód. Migracja ludności żydowskiej bez kontroli ze strony urzędów niemieckich była problemem dla władz okupacyjnych, które dla zahamowania tego procesu utworzyły 3 getta zbiorcze na obszarze powiatu konińskiego: w Grodźcu, Rzgowie i Zagórowie. Wtenczas Niemcy spędzili z okolicznych miast i miasteczek oraz większych wsi całą zamieszkałą ludność, mogąc ją dokładniej kontrolować. W celu ograniczenia oporu Żydów przed przesiedleniem, obiecywali przesiedleńcom, że „całe miasteczko [Zagórów] zostanie im oddane  i będą się tam mogli sami rządzić”, co powodowało, że Żydzi pozwalali się przewozić bez oporu, a nawet „w wielu wypadkach dobrowolnie zjeżdżali do zagórowskiego getta wraz z rodzinami”.
   Po sześciu miesiącach, od utworzenia getta, Niemcy zgodzili się na powołanie rady żydowskiej – Judenratu, który w oparciu o niemieckie dyrektywy, „zabrał się do spisania imiennie posiadanych walorów zagranicznych, złota, kosztowności i innych przedmiotów wartościowych”. Następnie informacje zdobyte przez Niemców wykorzystane zostały przeciwko Żydom opuszczającym getto, którzy „musieli wszystko zdać według owego sporządzonego spisu”.
   W 1940 r. , w lipcu, hitlerowcy dokonali deportacji Żydów z Pyzdr, Słupcy, Kleczewa, Goliny, Wilczyna i innych miejscowości do getta w Zagórowie. Miejscowa rada żydowska zadbała o nowo przybyłych i zrobiła wszystko, co było możliwe, by zapewnić im wyżywienie, zakwaterowanie i opiekę zdrowotną.
   W chwili zasiedlenia więźniami zagórowskiego getta, mieszkało tu 2170 Żydów, z czego 1582 osób (prawie trzy czwarte) było uchodźcami, którzy nie posiadali dodatkowej odzieży, zakwaterowania i środków do życia.[28] Żydzi zostali poinformowani przez władze niemieckie, że z Zagórowa zostaną wysyłani do pracy w łódzkich fabrykach, ale to nie nastąpiło. W powyższej sprawie, w sierpniu 1940 r., rada żydowska wysłała pismo do American Jewish Joint Distribution Committee (AJDC) w Warszawie, w którym opisała sytuację w getcie. Warunki życia były straszne: od 10 do15 osób zmuszonych było do życia w jednym pomieszczeniu, kilkanaście rodzin mieszkało w budynku Domu Ludowego, a wielu Żydów nie miało żadnego źródła dochodu. Od początku pozbawieni byli lekarza, szpitala i opieki zdrowotnej. Rada żydowska przekazywała 300 obiadów dziennie, ale było to niewystarczające, aby wyżywić całą rzeszę ludzi potrzebujących pomocy.
   W tym czasie z Wilczyna do Zagórowa w wieku 16 lat został przesiedlony Abraham Landau. Zgodnie z poleceniem Niemców rodzina Landau spakowała kilka niewielkich pakunków oraz zaryglowała i zabezpieczyła przed włamaniem drzwi domu. W ciągu dwóch godzin na główny plac w Wilczynie zaczęły zjeżdżać chłopskie furmanki, na których zgromadzeni Żydzi zostali przewiezieni do Zagórowa. Abraham Landau tak wspomina pierwsze wrażenia po przybyciu do Zagórowa: „Z placu zabrano nas do domów wcześniej zamieszkałych przez polskie rodziny. Niektóre były puste, ale niektóre były jeszcze zajęte. Moja rodzina została zabrana z trzema innymi rodzinami i umieszczona w dwupokojowym domu. Dwadzieścia dwie osoby wepchnięto do dwóch pokojów! Było gorąco i duszno od tak wielu ludzi tam stłoczonych. Bez ciepłej wody, elektryczności, więc używaliśmy lamp naftowych lub świec. Toalety były na zewnątrz. […]. Powiedziano nam, że możemy tu mieszkać i pozostać na miejscu, chodzić po mieście lub do pracy. Ale to nie miało znaczenia. Mogliśmy mieszkać, prowadzić interesy, troszczyć się o siebie, ale nie było nam wolno opuścić granic miasta. Tak więc dość szybko dowiedzieliśmy się, gdzie miasto się skończy i w nim pozostawaliśmy.”   Po przybyciu Żydów z Kleczewa, gminy sąsiadującej z Wilczynem, burmistrz Juliusz Diesterheft zwrócił się do przybyłych z możliwością wykupienia się z getta złotem i kosztownościami. Kilku Żydów zgodziło się na propozycję i po otrzymaniu przepustki, udało się do własnych domów i dostarczyło burmistrzowi uzgodniony okup. Burmistrz Diesterheft kosztowności przyjął, a wykorzystani Żydzi nie otrzymali zwolnienia z getta.
   Inaczej moment deportacji konińskich Żydów do Zagórowa zapamiętał Leon Jedwab, dla którego Zagórów był miasteczkiem rodzinnym, w którym zagórowscy Żydzi udzielali pomocy przesiedlonym: „W końcu 1940 r. Niemcy rozpoczęli opróżnianie z ludności żydowskiej miast w okolicy Krakowa, który leżał wówczas w Generalnej Guberni. Wybuchająca panika wśród lokalnych Żydów była rzeczą przerażającą, a dodatkowo Niemcy nachodzili nas każdego dnia z informacją, że zostaniemy wywiezieni. Nawet raz spakowaliśmy dokładnie 10 kg bagażu dla każdego z nas, bo byliśmy przekonani, że wkrótce opuścimy nasze mieszkanie. Ale te mowy niemieckie były tylko po to, by nas zastraszyć. Pewnego dnia Niemcy przyszli do naszego mieszkania i powiedzieli: ,,Jutro wy opuścicie wasz dom!” i zezwolono nam na spakowanie tylko 10 kg bagażu. Uspokajali nas, że nie powinniśmy się obawiać wywozu do obozu, ponieważ pozostaniemy tam razem jako jedna rodzina i będziemy mogli swobodnie pracować. Poinformowano moją rodzinę, że własne rzeczy może pozostawić u Niemców. Później zostaną wysłane do obozu. W tak podstępny sposób Niemcy chcieli wyłudzić nasze ostatnie rzeczy. Kilka dni później los się do nas uśmiechnął. Zakomunikowano nam,
że nie będziemy wywiezieni i zażądano od nas, abyśmy przygotowali miejsce dla przesiedlanych Żydów z innych miejscowości. Z wielką radością przyjęliśmy Żydów z okolicznych miasteczek. Wprowadziły się do nas dwie rodziny, które koczowały na ulicy, po tym, jak zostały wyrzucone z własnych domów i ze swoich miast. Wszyscy sobie wzajemnie pomagaliśmy w rozlokowaniu i urządzeniu się. Po tygodniu jedna rodzina nas opuściła, natomiast druga pozostała z nami. Był to rabin Szejman, który wraz z bratem Mojsze Anszelem Szejmanem mieszkali z nami. Mojsze był dobrym człowiekiem i byliśmy szczęśliwi, że mieszkamy razem. Nie było nam jednak przeznaczone cieszyć się jego towarzystwem zbyt długo. Dwóch braci, jeden po drugim, zmarło w ciągu krótkiego czasu. Całe miasteczko odczuło tę stratę. Ludzie szeptali, że jeśli umiera dwóch braci w przeciągu tygodnia, jeden po drugim, to musi to być kara od Boga. Pamiętam jak dziś mowę rabina Szejmana podczas pogrzebu jego brata, a tydzień później sam był chowany. Ludzie potraktowali te zdarzenia jako wielkie nieszczęście, ale w istocie okazało się, że umarli mieli wielkie szczęście. Bracia Szejman byli uprzywilejowani, gdyż zmarli śmiercią naturalną i zostali godnie pochowani na żydowskim cmentarzu. Nieszczęście nadeszło później, gdy Niemcy przystąpili do masowej eksterminacji.”
   Działaniem dyskryminacyjnym, odnoszącym się do warunków bytowych, było przydzielanie niewielkiej ilości żywności dla mieszkańców gett i robotników przymusowych. Przydział stanowił od 32,7 do 69,3% normy fizjologicznej dla ludzkiego organizmu. Życie rodziny Landau w Zagórowie było ciągłą walką o żywność i przeżycie: „Rodziny otrzymały żywność na tydzień, może dwa. Aby uzyskać więcej, musieliśmy iść do miasta i prowadzić handel wymienny z ludnością polską. I tak też zrobiliśmy. Czasami walczyliśmy między sobą, kradliśmy jedzenie dla siebie, aby jeść. Trochę kosztowności, które przywieźliśmy, jak złote monety, pierścionki i pamiątki, sprzedaliśmy Polakom. Kiedy nie mieliśmy już nic do handlu, byliśmy zmuszeni do żebrania i kradzieży.”
   W celu zdobycia pożywienia członkowie rodziny Landau podejmowali desperackie kroki, narażając się często na śmierć: „W listopadzie 1940 r. głodowaliśmy. Ojciec zdecydował się zaryzykować i opuścić getto w poszukiwaniu żywności. Wynajął Polaka z koniem i wozem, aby zabrał go na wieś w okolice Wilczyna, gdzie miał polskich przyjaciół. Często mu towarzyszyłem, chodziliśmy od drzwi do drzwi prosząc o jedzenie i czuliśmy się jak żebracy pozbawieni własnej godności. Chętnie brał to, co nam dawali – kilka bochenków chleba, kilka kilogramów ryżu i ziemniaków.” I dalej wspomina: „Nigdy nie zapomnę jednego nieszczęśliwego, zimnego i deszczowego dnia, brnięcia przez błoto i śnieg w drodze powrotnej do Zagórowa. Zużyte podeszwy w moich butach trzepotały z każdym krokiem, narażając moje nogi na wilgoć i przemrożenie. Zakończyłem podróż strasznym przeziębieniem. Ale tego dnia było warto. Przywieźliśmy z powrotem dość jedzenia, by wyżywić rodzinę. Wzięliśmy na siebie wielkie ryzyko opuszczając Zagórów. Bylibyśmy rozstrzelani, gdyby nas złapano. Byłem przerażony i pewnego dnia powiedziałem ojcu, że nie chcę już tego robić. Spojrzał na mnie z wielką litością i akceptacją. Dla mnie to było coś gorszego niż dla niego – nie miałem odwagi dłużej pomagać ojcu.”
   Władze okupacyjne utrudniały wywłaszczonym z mienia Żydom zdobycie wystarczających środków do zaspokojenia podstawowych potrzeb fizjologicznych. Za świadczoną ciężką pracę fizyczną robotnik przymusowy otrzymywał bardzo niskie wynagrodzenie, niezapewniające minimum egzystencji. Wysokość wynagrodzeń ustalana była przez urząd namiestnika na niskim poziomie i obłożona wysokim podatkiem wynoszącym do 83%. Praca odbywała się w nieludzkich warunkach bytowych. Często przymuszeni do pracy więźniowie, byli bici, poniżani, a także zabijani.
    Abraham Landau był rekrutowany do kilku grup roboczych w getcie zagórowskim, o których opowiedział po latach: „Niemcy ustanowili własną formę demokracji w getcie. Mówili nam o powołaniu Rady Żydowskiej, grupy rzekomo podobnej do Czerwonego Krzyża, choć nie mieliśmy szpitali ani szkół. Składała się ona z pięciu lub sześciu policjantów żydowskich, wraz z garstką obywateli, dla których rozkazy płynęły od niemieckiego komendanta. Jak się okazało, Rada Żydowska była głównie odpowiedzialna za informacje do rekrutacji Żydów do pracy. Jeśli Niemcy potrzebowali robotników, czasami wzywali ich nie mniej niż 200, wówczas Komitet Żydowski przeprowadzał obławę na ludzi. Jeśli twoje nazwisko zostało wybrane w losowaniu, członek Rady podchodził do ciebie na ulicy i mówił: ,,Hej, musisz dzisiaj pracować”. Zwykle przydzielano do prac drogowych lub fabrycznych, które były bardzo ciężką pracą. Jeśli nie chciałeś iść, byłeś bity.”
   […] Pewnego dnia miałem szczególnie złe przeżycie związane z pewną pracą. Byłem w grupie około 25 chłopców wybranych do budowy siedmiopiętrowego budynku w Golinie i byliśmy przekonani, że będziemy tam żyć. Ta praca przeraziła mnie i postanowiłem nie iść. Następnego dnia przyszli Niemcy, patrząc na mnie, kazali ojcu, żeby mi towarzyszył w drodze na posterunek policji. Kazali mi położyć się na ławce, nago, jeden z żołnierzy przyciskał moje nogi, inny ramiona. Mój ojciec dostał rozkaz, aby dać mi 16 chłost rzemiennym batem. Uderzał bardzo mocno, jak tylko mógł. Krzyczałam, gdy skórę na plecach i pośladkach pocięto mi na pięć części. Później odwrócono mnie na czerwony i fioletowy tyłek. Ojciec płakał i prosił strażników, aby pozwolono mu przestać. Kiedy zakończono tortury, ojciec zaprowadził mnie do domu. Znalazłem się w łóżku i cierpiałem przez kilka tygodni. W chwili, gdy nastąpiła poprawa, wróciłem z powrotem na plac budowy przy układaniu cegieł.”
   W Golinie „Jedzenie przygotowywane było głównie przez Żydówki w kuchni. Wszyscy żyliśmy razem i spaliśmy na siennikach porozrzucanych na podłodze. Pierwszej nocy obudziłem się przeziębiony, a całe ciało mnie swędziło. Było jakby w ogniu. Boże, co się ze mną dzieje? W pracy następnego dnia swędziło mnie nieopanowanie i pęcherze pojawiły się między palcami. Powiedziano mi, że mam chorobą przenoszoną drogą płciową, co było nieprawdą, bo nigdy nie miałem żadnych stosunków z kobietami. Inni chłopcy cierpieli tak samo. Dostaliśmy cuchnący krem na skórę do stosowania cztery razy dziennie. Przypuszczam, że świerzb i wszy ruszyły na nas z tych sienników.”
   Spośród Żydów z getta tworzono grupy robocze, które codziennie dochodziły do miejsca pracy lub zmuszane były mieszkać w miejscu pracy z dala od rodzin. Obozy pracy dla Żydów z getta znajdowały się dla celów drogowych w Lądzie, w zabudowaniach pocysterskich, w Ciążeniu na posesji żydowskiej rodziny Perle, w Ślesinie, Koninie-Czarkowie przy budowie trakcji kolejowej Konin-Kutno i w Golinie przy budowie zakładu przemysłowego na żydowskim cmentarzu. Żydowscy więźniowie pracowali przy budowaniu dróg Zagórów-Ląd, Ląd-Ciążeń oraz Ślesin – Inowrocław. Na odcinku drogowym Ląd-Ciążeń dorośli ciągnęli wozy konne naładowane kamieniami i byli przy tym bici. Natomiast dzieci i kobiety zmuszane były do ich układania na drodze. Więźniowie z Zagórowa odbudowali również zniszczone działaniami wojennymi tory kolejowe na trasie Konin-Kutno przy zaprowiantowaniu wynoszącym 1 kg chleba na 12 osób. Wybuchały tam epidemie, nie było opieki medycznej, a chorych zabijano na miejscu.
   Nocujące w getcie grupy robocze zmuszano w czasie wędrówki do śpiewania ułożonych przez Niemców piosenek, a jedna z nich była parodią jednej z popularnych polskich piosenek okresu międzywojennego o generale Rydzu-Śmigłym, do której żandarmi niemieccy napisali nowy tekst:   Śmigły-Rydz, hyc, hyc  -  Nie nauczył nas nic.  -  A nasz Hitler złoty  -  Nauczył nas roboty.
   Żydzi z getta zagórowskiego pracowali przymusowo w rolnictwie. Niemcy osadzali zarządców na gruntach rolnych, które zostały opuszczone  przez uciekinierów przed działaniami wojennymi w 1939 r. na skutek wysiedleń całych rodzin lub też konfiskaty części gruntów większych gospodarstw. Żydzi pracowali m.in. w majątku ziemskim Łukom, zajętym w całości przez Niemca Linhofa, właściciela dóbr Ciemierów. Grupa 10-15 żydowskich kobiet pracowała razem z przymusowymi robotnikami polskimi na polach przy pielęgnacji roślin. Nadzorcą był Polak Kałużny z Kuchar, który uczył Żydówki podstawowych zajęć rolniczych, m.in. rozróżniania roślin uprawnych od chwastów. Rekrutowane w getcie osoby były całkowicie niezorientowane w pracy w rolnictwie. Na polach pojawiał się czasami polski volksdeutsch, który bił bez przyczyny więźniów i robotników przymusowych.
   Ostatnim wspomnieniem Abrahama Landau z getta w Zagórowie jest dzień deportacji młodych Żydów do obozu pracy w Inowrocławiu. Miał miejsce 19 lipca 1940 r. Abraham Landau tak relacjonuje to wydarzenie: „Rano, w dniu święta Tisza be-Aw, matka i ja byliśmy sami w domu. Mój ojciec został wezwany do pracy. Siostry robiły porządki na rynku, a młodszy brat bawił się przed domem. Moja matka leżała na kanapie i była bardzo chora. Cierpiała z powodu wrzodów. Nagle usłyszeliśmy przez głośnik trzeszczenie komunikatu: ,,Potrzebujemy 200 chłopców w wieku od 10 do 18 lat, od zaraz!” Zacząłem się trząść. Skuliliśmy się razem w pokoju i w oszołamiającej ciszy wsłuchiwaliśmy się w zamieszanie na zewnątrz oraz modliliśmy się, by nas zostawiono. Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Żaden z nas nie poruszył się, ledwie oddychaliśmy. Duży mężczyzna kopnął drzwi i stanął w nich z warczącym owczarkiem niemieckim. Zapytał mnie, ile mam lat i wskazał na drzwi –,,Jude raus!”  Wynoś się Żydzie! Złapał mnie za koszulę i popchnął w stronę wyjścia.”
   Wszyscy wyznaczeni do wywozu młodzi ludzie, zgromadzeni zostali na placu targowym dla zwierząt, na którym stały zaparkowane samochody ciężarowe. Abraham Landau znalazł się wśród doprowadzonych do wywózki więźniów i to zdarzenie boleśnie utkwiło mu w pamięci. Po latach tak wspominato wydarzenie: „Pamiętam ciężarówki oczekujące na załadowanie ludzi i żołnierza rzucającego mnie do samochodu, gdy histerycznie płakałam, nie tylko w obawie o siebie, ale z powodu mojej chorej matki. Kiedy ciężarówka zaczęła się poruszać, patrzyłem z niedowierzaniem, jak ona biegła po mnie. Goniła samochód ze 300 metrów, kiedy to oficer SS wziął karabin i strzelił jej nad głową. Właściwie tak pomyślałem, że strzał był nad jej głową. To wszystko było bardzo zagmatwane i przerażające. Były to strzały, a następnie chmura pyłu. Wiem, że upadła, ale czy była bita, czy padła z wyczerpania, tego nie wiem. Widziałem tylko, że mała leżąca postać zmieniła się w niewielką kropkę, gdy odjeżdżaliśmy. To był ostatni raz, gdy widziałem moją matkę”.
   W dniu 24 października 1940 r. rada żydowska zgłosiła do AJDC, że kuchnia przygotowuje zupę wystarczającą na posiłki dla 500 osób dziennie i nie będzie w stanie kontynuować tej działalności, ponieważ wszystkie środki finansowe zostały wyczerpane na żywność, opiekę zdrowotną oraz usługi sanitarne. „W związku na zbliżającą się zimę”, Judenrat ogłosił, że „jesteśmy całkowicie bezradni, co do działania”. W grudniu 1940 r., Reichsvereinigung der Juden in Deutschland (Związek Żydów w Niemczech) wpłacił 500 Reichsmark (RM) pomocy w celu złagodzenia sytuacji w zagórowskim getcie, ale pieniędzy było wciąż za mało. Żydzi zagórowscy zostali całkowicie zrujnowani i niezdolni do zaspokojenia potrzeb getta. Poza tym Rada Żydowska musiała zapłacić za 120 zagórowskich Żydów wysłanych do obozu pracy przymusowej w Koninie, którym potrzebne były nowe drewniane chodaki. Według jednego z ocalonych, Żydzi deportowani do Konina zostali wykorzystani do usuwania mebli z byłych żydowskich domów. 8 marca 1941 r. Żydów z getta Grodziec, będących mieszkańcami Konina, przetransportowano do miejscowości Józefów, do dystryktu lubelskiego w Generalnej Guberni; część z nich przewieziono do pobliskiego gettaw Zagórowie.
   Pod koniec października 1941 r. władze niemieckie przystąpiły do likwidacji zagórowskiego getta i zamordowały wszystkich jego mieszkańców w pobliskich lasach kazimierzowskich. W pierwszej kolejności wywiezieni zostali członkowie rady żydowskiej i ich rodziny. Prawdopodobnie pierwszy skład Judenratu nie był w pełni „użyteczny” dla władz niemieckich i rekrutował się z miejscowych Żydów, którzy potrafili stawić opór przeciwko niektórym poleceniom Niemców oraz nie dawali się całkowicie podporządkować. Następnie Żydom rozkazano „wybrać spośród siebie nowy Komitet”, który „pod groźbą terroru stał się uległym wykonawcą woli Niemców”. Przy wyborze „nowego” Judenratu Niemcy uwzględnili wcześniejsze błędy, które pozwoliły Żydom samodzielne wybrać swoich reprezentantów do relacji z władzami niemieckimi. Drugi Judenrat składał się ze wskazanych uprzednio przez władze okupacyjne osób. Przybyły one do getta z innych miast. Były obce i łatwo dawały się sterroryzować, co zadowalało hitlerowców: „członkowie gorliwie wyszukiwali z różnych zakamarków ziomków ukrywających się przed wywózką”.
   Informacja o likwidacji zagórowskiego getta pochodzi głównie z listu napisanego przez Izaaka Łaskiego, przewodniczącego Rady Żydowskiej w Zagórowie, adresowanego do Żydów w Kłodawie. Pod koniec września 1941 r. w przededniu „Dni Zagłady”, została wydana instrukcja, która zawierała żądanie od całej ludności żydowskiej zapłacenia 4 RM od osoby na pokrycie kosztów wysiedlenia. Poinformowano Żydów, że zostaną przewiezieni ciężarówkami do Koła, stamtąd pojadą pociągiem do Łodzi, a z Łodzi czeka ich jeszcze kilkudniowa podróż w nieznanym kierunku. Wysiedlenie nastąpiło w ten sposób, że cała ludność w grupach 50-osobowych została załadowany na ciężarówki; pozwolono każdemu zabrać tylko 1 kg bagażu podręcznego. Obiecano im, że ich pozostały bagaż zostanie później wysłany pociągiem. Przejazd ciężarówki w obie strony trwał zaledwie dwie godziny. Żydzi, poważnie zaniepokojeni, przyjęli zasadę, że każda grupa wewnątrz skrzyni załadunkowej zobowiązana jest zapisać nazwę miejscowości, w której będzie schodzić z samochodu. Kiedy ciężarówka wróciła, okazało się, że celem był las koło Kazimierza Biskupiego. Pomimo rozesłania przez Żydów z Kłodawy we wszystkich kierunkach polskich i niemieckich posłańców, nie pozyskano dalszych informacji o losie zagórowskich Żydów. Tylko kilku rodzinom udało się uciec do Koła. Ogromna większość zginęła.
   Deportacje odbywały się bardzo brutalnie i pozbawione były cech humanitaryzmu, już od momentu opuszczenia domu. Według jednej z relacji „sąsiadowali oni [rodzina Wiatrowskich] w jednym korytarzu z Żydówką, Cebulską, która podczas jednej z wywózek akurat rodziła dziecko. Nie poczekano nawet aż urodzi, lecz zmuszono dwóch jej rodaków, aby zanieśli ją do samochodu ciężarowego, który zawiózł ją na miejsce śmierci”. Z czasów okupacji w pamięci mieszkańców najbardziej utkwiły szare samochody, ze szczelnie zabudowaną kastą, parkujące na targowisku dla zwierząt, przy Domu Ludowym, strażnicy pożarnej i od strony ulicy Krótkiej. Z tych miejsc „wywożono ich [Żydów] samochodowymi komorami gazowymi, do których wnętrza odprowadzano rurą gaz spalinowy. Ofiary zatruwano podczas jazdy na miejsca masowych pochówków, które znajdowały się w lesie na piaszczystym wzgórzu, zwanym Łysą Górą. Część ofiar getta zagórowskiego pochowano dalej, aż pod Gosławicami, także w lesie. Mieszkańcy w tych stronach nazywali te komory gazowe na czterech kółkach „duszogubkami”.
    Inna relacja dotyczy chrześcijanki o nazwisku panieńskim Kobylińska, która wyszła przed wojną za mąż za Żyda. W czasie likwidacji getta na samochód ciężarowy załadowano jej dzieci i męża, a ją odepchnięto od pojazdu. Kobieta nie chcąc być rozłączona z rodziną, zaczęła prosić Niemców, by pozwolono jej dołączyć do małżonka i pociech, bez których jej dalsze życie nie ma sensu. Niemcy początkowo tłumaczyli jej, że zabierają tylko Żydów i nie ma jej na liście, ale w końcu dali się przekonać i kobieta dołączyła do męża. W czasie drogi do Kazimierza ta rodzina została uduszona spalinami samochodowymi.
   Eksterminacja biologiczna Żydów w Kraju Warty została przeprowadzona za czasów rządów Wilhelma Koppego, przez kierowany przez niego aparat policji przy współpracy niemieckich urzędów i administracji cywilnej. Zniszczenie społeczności żydowskiej miało na celu, oprócz realizacji polityki rasistowskiej, przede wszystkim rabunek mienia pomordowanych. Totalne wyniszczanie za pośrednictwem gett, w których ciasnota mieszkaniowa, głód, choroby, maltretowanie i ciężka praca fizyczna niosły olbrzymią śmiertelność, dla planów nazistowskich były metodą zbyt powolną.
   Opracowaną koncepcję „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” zaczęto wcielać w życie najpierw w Kraju Warty, której szczytem realizacyjnym  było uruchomienie pierwszego obozu śmierci w okupowanej Europie, w Chełmnie nad Nerem. Zanim Goering wydał rozkaz przygotowania fizycznego zniszczenia Żydów, już w dniu 16 lipca 1941 r. pojawił się plan podwładnego Koppego i zastępcy szefa Centrali Przesiedleńczej w Poznaniu Rolfa Heinza Hoeppnera  o „rozwiązaniu kwestii żydowskiej” przez masowe wyniszczenie. „Potrzebę” likwidacji 300000 Żydów w Kraju Warty Hoeppner tłumaczył okolicznością pojawienia się niebezpieczeństwa, że w czasie zimy ujawnią się braki w wyżywieniu Żydów. Hoeppner zasugerował, że nie należy dopuścić do śmierci głodowej, która jest zjawiskiem niehumanitarnym. Lecz rozwiązać problem z Żydami w sposób przyjemniejszy, zabijając ich szybko działającym środkiem.
   W trakcie realizacji koncepcji uruchomienia obozu zagłady, zwrócono uwagę na Herberta Langego, który posiadał już doświadczenia w masowym mordowaniu ludzi, a kierowane przez niego Sonderkommando zasłynęło z uśmiercenia chorych psychicznie w zakładach psychiatrycznych, w okolicach Poznania. W drugiej połowie 1941 r. Lange poszukując odpowiedniego miejsca dla obozu zagłady, odbył podróż po całym Kraju Warty. Miejsce to znalazł w niewielkiej miejscowości w Chełmnie nad Nerem, oddalonej 55 km na północy-zachód od Łodzi. Po konsultacjach w Berlinie wrócił ponownie do Chełmna i rozpoczął konfiskatę różnych budynków w wiosce. Po utworzeniu Sonderkommando Langego jego pierwszym miejscem ludobójstwa był las kazimierzowski, leżący w połowie drogi między Poznaniem a Chełmnem, w którym podczas kilku dni dokonał całkowitej likwidacji getta zagórowskiego przy wykorzystaniu samochodów – komór gazowych. O zbrodni tej dowiedziano się od lekarza weterynarii z Konina – Mieczysława Sękiewicza, którego zeznania złożone po wojnie przed sądem, stanowią wstrząsający dokument historyczny. Przed sędzią śledczym zeznał on, co następuje:  „W połowie listopada 1941 roku, o czwartej nad ranem, do mojej celi w więzieniu przyszli gestapowcy i kazali mi przygotować się do wyjazdu. Skuli mnie kajdankami i wsadzili do samochodu osobowego, w którym dostrzegłem również kilku innych kolegów z więzienia, towarzyszy niedoli. Siedzieli z tyłu samochodu, ręce i nogi mieli skute kajdanami. […] Usiadłem obok nich, a gestapowcy również i mnie skuli nogi. Wsiedli do samochodu i odjechaliśmy. […] Za Kazimierzem Biskupim [8 km od Konina], kiedy wjechaliśmy do lasu, samochód skręcił w dróżkę leśną. […] W poprzek polany wykopano tam dwa doły. Pierwszy, znajdujący się bliżej dróżki, miał około ośmiu metrów długości i sześciu szerokości, był głęboki na jakieś dwa metry. Po drugiej stronie polany, niemal równolegle do niego, znajdował się drugi dół, tej samej głębokości, długi na piętnaście metrów i szeroki na sześć. Pomiędzy dołami była wolna przestrzeń. […] Wokół polany […] stali lub siedzieli Żydzi. […] Nie potrafię powiedzieć, ilu ich było, częściowo zasłaniały ich drzewa. […] W tłumie znajdowali się mężczyźni, kobiety i dzieci, również matki z dziećmi na rękach. Nie wiem, czy byli to polscy Żydzi. Później powiedziano mi, że pochodzili z Zagórowa [wioski położonej 25 km w dół biegu rzeki od Konina]. Rozpoznałem między nimi krawca i kupca z Konina, ale nie znam ich nazwisk. Ścieżki i polany pełne były Niemców. Poza nami trzema, przywiezionymi z Konina, było tam również około trzydziestu innych Polaków. Nie wiem, skąd pochodzili. Na dnie większego dołu widziałem warstwę wapna. Nie wiem jak grubą. W mniejszym dole nie było wapna. Gestapowcy ostrzegli nas, że las jest otoczony i dobrze pilnowany i jeśli spróbujemy uciec, to dostaniemy kulę w łeb. Następnie kazali zgromadzonym Żydom zdjąć ubrania – najpierw tym, którzy znajdowali się przy większym dole. Potem kazali do niego wskakiwać rozebranym do naga ludziom. Brak mi słów, aby opisać rozlegające się jęki i płacz. Niektórzy wskakiwali do dołu bez rozkazu; inni opierali się i byli bici przez Niemców, po czym spychani do dołu. Niektóre matki wskakiwały do środka trzymając na rękach dzieci, niektóre wrzucały dzieci, inne odrzucały je na bok. Jeszcze inne spychały dzieci do dołu i wskakiwały za nimi. Kilka kobiet pełzało po ziemi, całując buty gestapowców i kolby ich karabinów. Kazano nam wejść między Żydów i zebrać odzież i buty. Kiedy zobaczyliśmy, że do stosu, na który układaliśmy zegarki, pierścionki i inne kosztowności, podchodzili Niemcy i napychali sobie nimi kieszenie, zaczęliśmy odrzucać cenniejsze przedmioty w głąb lasu. W pewnym momencie Niemcy kazali Żydom przestać się rozbierać, dół był już pełny. Było w nim widać jedynie ciasno upakowane głowy. Stojący na zewnątrz Żydzi, którzy już się rozebrali, zostali popchnięci na głowy znajdujących się w dole. Cały czas zbieraliśmy ubrania, buty, pakunki, żywność, koce i inne rzeczy. Trwało to aż do południa, kiedy przyjechała ciężarówka i zatrzymała się na dróżce przy polanie. Na ciężarówce znajdowały się cztery beczkowate pojemniki. Niemcy uruchomili mały silnik – była to zapewne pompa – i podłączyli wężami do jednego z pojemników, a dwóch żołnierzy przeciągnęło inne węże od pompy do dołu pełnego ludzi. Pompa zaczęła pracować i gestapowcy polewali znajdujących się w dole ludzi wydobywającym się z węży płynem, była to chyba zwykła woda. Wąż podłączano po kolei do pozostałych pojemników. Wapno w dole zaczęło się lasować i ludzi po prostu gotowano żywcem. Krzyki były tak przeraźliwe, że zatykaliśmy sobie uszy leżącymi na stosie fragmentami ubrań. Oprócz cierpiących w dole, krzyczeli również Żydzi znajdujący się na zewnątrz i oczekujący na własną zagładę. Trwało to ze dwie godziny, może dłużej. Kiedy zrobiło się ciemno, poprowadzono nas do drogi, na skraj lasu. Dostaliśmy kawę i po ćwierć bochenka chleba każdy. Wzdłuż linii lasu stało sześć lub siedem ciężarówek okrytych plandekami. Stłoczono nas wewnątrz nich, tak że leżeliśmy koło siebie twarzami w dół i nie mogliśmy się ruszyć. Kazano nam spać w tej pozycji. Słyszałem jeszcze cały czas krzyki, ale byłem tak zmęczony, że szybko zapadłem w sen. Rano Niemcy kazali nam przysypać większy dół ziemią. Powierzchnia dołu wyglądała, jakby przysypano ją pyłem. Masa ciał ludzkich pod spodem skurczyła się i zapadła w głąb. Ciała były upakowane tak ciasno, że wyglądały jakby stały, jedynie głowy zwieszały się w różne strony. Nie zdążyliśmy zasypać dołu dokładnie, miejscami spod ziemi wystawały ręce, ale przyjechały ciężarówki i kazano nam ładować na nie zebrane na stosach rzeczy – oddzielnie ubrania, buty i wszystkie inne przedmioty.
   W czasie kiedy w Oświęcimiu i innych obozach koncentracyjnych metody masowego zabijania były dopiero dopracowywane, opisane przez Sękiewicza ludobójstwo wydaje się być eksperymentem, w którym połączono mordowanie i pozbywanie się zwłok w czasie jednej operacji. Wykorzystano lasujące się wapno do zabicia więźniów, rozpuszczające substancję organiczną ich ciał; to dlatego Sękiewicz rankiem po masakrze miał wrażenie, że ciała zmarłych „skurczyły się i zapadły w głąb”. Ofiary nie zostały dosłownie „ugotowane żywcem”. Wapno podczas kontaktu z wodą lasuje się, wydzielając przy tym dużą ilość ciepła. Ciała ofiar zostały poparzone na śmierć, a zwłoki częściowo rozpuszczone wapnem. Do zacierania śladów zbrodni wojennych Niemcy często wykorzystywali właściwości wapna do szybszego rozkładu zwłok ofiar uśmierconych w trakcie egzekucji, przysypując kolejne warstwy martwych ciał lub jeszcze żywych ludzi w dołach. Przypadek z powiatu konińskiego stanowi jedyny znany dowód wykorzystania wapna do jednoczesnego uśmiercania i niszczenia ciał tą metodą. Z uwagi na jej unikalność i brutalność, metoda ta nie weszła do powszechnego użytku, co oszczędziło późniejszym ofiarom straszliwych cierpień. Teoretycznie mogła wydawać się skuteczna, ale męki zadawane ofiarom, krzyki i obrazy powolnie konających ludzi, były tak potworne, że prawdopodobnie nawet zatwardziali mordercy, doświadczeni miesiącami egzekucji, nie byli w stanie się przemóc do jej stosowania. Metodę „dołów wapiennych” zastąpiono „samochodem gazującym” (Gaswagen), który stanowił instrument mniej skomplikowany i nie wywoływał wielkiego obciążenia psychicznego, ponieważ śmierć ofiar nie odbywała się na oczach oprawców. Samochód konstrukcji Harry’ego Wentritta mieścił 80-100 osób. Rura wydechowa przebiegała pod spodem wozu i w połowie jej długości łączyła się z odcinkiem rury umocowanej do podłogi. Wlot rury zabezpieczony był sitkiem blaszanym. Na podłodze ułożona była druga podłoga drewniana, jak w tramwaju czy łaźni. Uniemożliwiało to zatkanie rury wydechowej od wewnątrz. Samochód gazujący stał się podstawowym instrumentem mordowania Żydów w Chełmnie nad Nerem.
   Jednym z ostatnich tragicznych zdarzeń w dziejach społeczności żydowskiej w Zagórowie było zabójstwo trzech Żydów, którzy powrócili do miasta po likwidacji getta. Zdzisław Jasiński, naoczny świadek, tak wspomina ten dzień: „Pewnego razu niemieccy oficerowie zapukali do naszych drzwi. Powiedzieli mojej matce, abyśmy ze starszym bratem Henrykiem wzięli szpadle i stawili się na posterunku policji na Dużym Rynku. […] Przybyliśmy na posterunek, a tam już czekała dorożka. Jechaliśmy przed siebie, bojąc się jeszcze bardziej. Pojechaliśmy na ulicę Berdychów. Tam zobaczyliśmy trzech zastrzelonych Żydów. Podobno kazano tym Żydom uciekać, a później wycelowano w nich karabiny. Kazano nam ich rozebrać, ubrania sobie zabrać, a potem zakopać ich zwłoki w dole. […] Jeden z Żydów miał coś dużego w kalesonach. Gestapowiec stwierdził, że to złoto i chwycił trupa. […] Okazało się, że to była przepuklina.” Był to ostatni pochówek na cmentarzu żydowskim, wykonany przez Polaków pod strażą niemieckich żandarmów.
   Pierwszą drukowaną publikacją informującą o masakrze ludności żydowskiej w Zagórowie była broszura autorstwa Szmula Zygelbojma pt. „Stop Them Now! German Mass Murder of Jews in Poland” (Powstrzymać natychmiast. Niemiecki masowy mord Żydów w Polsce), wydana przez emigracyjny rząd polski w Londynie w 1942 r. Autor tego tekstu po wybuchu wojny był organizatorem podziemnego ruch oporu dla Żydów w Warszawie. Korzystając z pomocy organizacji Bund, wydostał się z okupowanej Polski i dotarł do Brukseli. W mieście tym na konferencji europejskich partii socjaldemokratycznych wygłosił referat o sytuacji polskich Żydów i zaszokował słuchaczy. Po przedostaniu się do Londynu w 1942 r. został członkiem Rady Narodowej Rzeczypospolitej Polskiej z ramienia partii Bund. Wykorzystując uczestnictwo w Radzie starał się przekazywać informacje o trwającym w Polsce Holokauście. Informacje dostarczone mu przez kierownictwo Bundu i Żydowski Komitet Narodowy przekazał Światowemu Kongresowi Żydów i Amerykańskiemu Kongresowi Żydowskiemu. Liczył na wywarcie nacisku tych potężnych organizacji na rządy alianckie. W dniu 2 grudnia 1942 r. spotkał się z Janem Karskim, emisariuszem podziemnej Armii Krajowej do Londynu, który przekazał mu z Warszawy raporty organizacji podziemnych oraz przedstawił szeroką relację o sytuacji Żydów w Polsce. W 1942 r. Rada Narodowa RP wydała broszurę o krytycznej sytuacji żydowskiej w okupowanej Polsce, w której Szmul Zygelbojm wykorzystał jako przykłady informacje o zagładzie Żydów w zagórowskim getcie, o mordowaniu Żydów w Chełmnie nad Nerem  oraz o katastrofalnych warunkach życia w getcie warszawskim. O getcie zagórowskim Zygielbojm napisał: „Październik 1941 r. to był czarny miesiąc dla ludności żydowskiej w powiecie kolskim [konińskim]. Wszyscy Żydzi z powiatu, w liczbie około 3000 ludzi, zostali ściśnięci w jednym mieście w Zagórowie (Hinterberg). Najpierw podatek, w wysokości 4 marek niemieckich na głowę, został od nich wyłudzony, po czym zostali oni zmuszeni do poddania się badaniom medycznym. Zbadano mężczyzn w wieku 14 i 60 oraz kobiety w wieku pomiędzy 14 a 50, rzekomo w celu określenia ich przydatności do pracy. Następnie rozpoczęła się „deportacja”. W grupach po 50 ofiar zapędzono ich do ciężarówek, każdej osobie pozwolono zabrać paczkę rzeczy osobistych ważących nie więcej niż 1 kilogram (2,2 funta). Doszło do gwałtownego końca przy wjeździe do kazimierzowskiego lasu niedaleko Zagórowa. Tutaj bezbronne ofiary zostały wypędzone z ciężarówek do lasu. Nic już o nich nie było słychać, pomimo rozesłania listów z zapytaniem i wielu poszukiwań przez krewnych, zarówno w Niemczechjak i w Generalnej Guberni.”  Po upadku powstania w getcie warszawskim, 12 lub 13 maja 1943 r., Szmul Zygelbojm popełnił w Londynie samobójstwo w proteście przeciw bezczynności aliantów wobec ludobójstwa Żydów.
   Przed wybuchem II wojny światowej na terenie powiatu konińskiego mieszkało 9698 Żydów, stanowiących 4% ogółu mieszkańców. W październiku zostało utworzone pierwsze getto zbiorowe w Grodźcu, do którego przesiedlono Żydów z Rychwała w liczbie 350 osób. Następnie zorganizowano kolejne w Rzgowie  i Zagórowie. W lipcu 1940 r. nastąpiła akcja przesiedlenia Żydów z całego obszaru powiatu konińskiego do trzech gett zbiorczych. W tym czasie w getcie w Grodźcu stłoczono 2000 osób, w Rzgowie umieszczono ich 1000, a pozostałych przewieziono do miasta Zagórowa. Likwidację gett konińskich poprzedziła akcja wysiedleńcza w marcu 1941 r. Wysiedlono około 1000 mieszkańców z gett w Rzgowie i Grodźcu, którzy zostali wysłani do Izbicy Lubelskiej, Janowa Lubelskiego, Krasnegostawu oraz obozu pracy pod Gdańskiem. W tym czasie wielu Żydów zaniepokojonych wyjazdem w nieznane miejsce przeniosło się na własną prośbę do getta w Zagórowie.
   Pierwsza faza eksterminacji była przeprowadzona na przełomie września i października 1941 r. i objęła mieszkańców gett w Rzgowie i Grodźcu, których wywieziono na miejsce kaźni do rewiru leśnego Długa Łąka w okolicach Rudzicy. Ofiary pogrzebane zostały w trzech masowych grobach, które następnie zostały dokładnie ukryte. Wywózkę Żydów poprzedził przyjazd oficerów SS do miejscowego posterunku żandarmerii. Wówczas to komendant SS ogłosił zbiórkę wszystkich osadzonych w getcie i zorganizował konwój złożony z przyjezdnych esesmanów i miejscowych Niemców z SA. Żydom wyjaśniono, że zostaną przewiezieni do prac rolnych lub do Besarabii i nad Morze Czarne, gdzie będą mogli swobodnie pracować i żyć. Pobrano od nich 4 niemieckie marki za badania lekarskie mające określić ich zdolność do pracy. Zarządzono złożenie w jednym miejscu bagaży, które następnie miały zostać dostarczone ich właścicielom w kolejnym transporcie. Oficerowie SS odnosili się do Żydów w miarę poprawnie, by zamaskować prawdziwe zamiary i przeprowadzić akcję bez zbędnych komplikacji.
   W okresie od końca października do połowy listopada 1941 r. Niemcy przystąpili do drugiej fazy eksterminacji, w trakcie której zamordowali ludność żydowską stłoczoną w getcie zagórowskim. Tym razem miejscem mordu był rewir leśny Wygoda w lasach kazimierzowskich koło Kleczewa, a akcja wywozu przyjęła uproszczoną procedurę. Mieszkańców getta spędzono na miejscowe targowisko dla zwierząt i tutaj załadowano na samochody. Świadkowie tych wydarzeń zapamiętali oprócz samochodów pokrytych plandekami również szare, szczelne obudowane samochody ciężarowe. W lasach Kazimierza Biskupiego głównym sposobem uśmiercania było zatrucie spalinami w samochodach – komorach gazowych oraz rozstrzeliwania żywych ludzi.
   W historii Holokaustu zbrodnia popełniona na konińskich Żydach była zbrodnią masową, która objęła wszystkich mieszkańców trzech gett bez względu na osobę, płeć, wiek, stan zdrowia, bez tworzenia pozorów legalności czy też zachowania ścisłej tajemnicy. Ludobójstwo, które miało tutaj miejsce, zostało dokonane przez jeden i ten sam oddział specjalny, utworzonyw Poznaniu i sprowadzony do powiatu konińskiego. Należy zwrócić uwagę na powiązanie tej grupy zawodowych zabójców ze zbrodniami, jakich dokonano w ośrodku zagłady w Chełmnie nad Nerem oraz na osobę Hauptsturmfuehrera SS Herberta Langego, który był dowódcą akcji likwidującej konińskie skupisko żydowskie przy wykorzystaniu metody zabijania tlenkiem węgla ze spalin samochodów ciężarowych. Lange był też twórcą ośrodka zagłady w Chełmnie nad Nerem i pierwszym komendantem tego obozu. Przytoczone przeze mnie fakty pozwalają sformułować wniosek, że eksterminacja Żydów z konińskich gett stała się wstępem do realizacji zaplanowanego ludobójstwa  przez nazistowskie Niemcy w ramach „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. >>>

1 komentarz: