Fragmenty -, ,Tam , gdzie rosną konwalie”
07/02/2009
Fragmenty książki Zdzisława Kulawinka - ,,Tam ,
gdzie rosną konwalie”, Kalisz 2007 r.
,, Gaje, bory, lasy
Tam, gdzie jeszcze nie tak dawno
Były pola uprawne
Książkę tą poświęcam
Wszystkim, którzy zamieszkiwali na tych terenach przez
całe wieki do teraz: Niemcom, Polakom i ich rodzinom .
Wstęp
W połowie lat pięćdziesiątych jako
kilkunastoletni chłopak często przebywałem wraz z ojcem na polowaniach w lasach
pomiędzy Stawiszynem a Grodźcem.
Przemieszczanie się po tym terenie motorem, później
samochodem, za każdym razem było bardzo trudne.
Piaszczyste drogi leśne i trakty nie pozwalały na
dłuższą jazdę, która kończyła się najczęściej na pierwszych niewielkich
wzniesieniach.
Resztę drogi pokonywaliśmy na pieszo. Wchodziliśmy do
jednej wsi, to znowu do następnej. Znaliśmy wszystkich chłopów, którzy tutaj
mieszkali ze swoimi rodzinami. Biednych Polaków i jeszcze biedniejszych Niemców
ukrytych głęboko w lesie w swoich chałupach, których nikt nie chciał.
Bardzo często wracałem już w swoim dorosłym życiu do
tych wspomnień, które nie dawały mi spokoju … .
Fakty
W połowie XVI wieku wśród zwolenników reformacji w
Wielkopolsce znaczną rolę odegrał Stanisław Lutomirski – proboszcz z
Konina.
Opracował wyznanie wiary przedstawione królowi na
sejmie w 1555roku.
Wtedy to Luteranie uwierzyli, że wśród innowierców
mają stosunkowo największe szanse pozyskania króla, przy dużej ilości wiernych,
żywiołowo tworzących się gmin ludności niemieckiej. Przed szlachtą po raz
pierwszy stanęła perspektywa zdobycia osadników za cenę zapewnienia im
tolerancji religijnej… .
A tutaj , co jest panie
Edwardzie – Zapytała
- Podejdziemy trochę bliżej , sama
zobaczysz .
Zatrzymali się .
- To jest cmentarz w środku
lasu . Stary zapomniany cmentarz ewangelicki .
Dziewczyna poruszała się wolno od grobu do
grobu .
Większość nagrobków była zniszczona ,
najstarsze zrównały się prawie z poszyciem leśnym .Tam, gdzie
płyty nagrobne były jeszcze w dobrym stanie ,Zosia odczytywała imiona ,
nazwiska i daty .
- Panie Edwardzie, tutaj leży przewrócony krzyż, cały
porośnięty mchem. A tu są groby małych dzieci, proszę zobaczyć. Wkoło dużo,
dużo konwalii. Przykucnęła, czyściła ręką zasypane liśćmi i
igliwiem płyty.
- Ta dziewczynka miała trzy latka. Ten chłopiec pięć.
A tutaj leży rodzeństwo, które zmarło w tym samym dniu. Dziewczynka – cztery
latka, a braciszek osiem. Musiało coś się stać! Pewnie jakieś nieszczęście.
Jeszcze przez chwile postała przy grobach małych dzieci i poszła dalej.
Zatrzymała się przy leżącej płycie, którą z trudem postawiła i oparła o drzewo.
Z uwaga czytała wyraz po wyrazie.
- Proszę, posłuchać tej poezji wykutej gotykiem na
kamieniu:
Kwitniesz jak kwiat
Na który się patrzy z radością
Jak na chwały Stwórcy Świata
Z Twoją nieobecnością
Przeszła do następnego grobu, oczyściła napisy i znów
czytała:
W rajskim ogrodzie bytowania
Przychodzisz w swoim majestacie
Dokąd po krótkiej chwili czekania
Twoja święta ojczyzna przygarnia cię
Spojrzała jeszcze raz na płytę. Pośród zamazanych
liter wyjątkowo wyraźnie dawało się odczytać nazwisko zmarłego: Muller. Poszła
dalej.
- A tutaj jeszcze jeden:
Czym było moje życie
Od moich młodych lat
Jak tylko trudem i znojem
Tyle ranków i prawie tyle nocy
Z kłopotem i zmartwieniem
Z troską i serca staraniem
- Muszę Ci powiedzieć – mówił Edward, – że takich lub
bardzo podobnych cmentarzy w tych lasach jest więcej. Znam ich, co najmniej
dwadzieścia. Odwiedzam je . …
- Duży ten cmentarz. Skąd na tych terenach cmentarze
ewangelickie? Było tu tylu Niemców? – zapytała przypominając sobie niemiecko
brzmiące nazwiska na oglądanych nagrobkach.
- Podobne pytanie zadałem sobie czterdzieści lat temu.
Dzisiaj mogę już na nie odpowiedzieć, choć nie było łatwo. To długa historia.
Chcesz, żebym ci o tym opowiedział?
- Tak – odrzekła dziewczyna i usiadła obok niego.
- Więc słuchaj. Kiedy w Niemczech zaczęła się
reformacja Martin Luter opowiedział się po stronie chłopów niemieckich, którym
ciągle podnoszono opłaty pańszczyźniane. Zakazywano im na przykład korzystania
z pańskich lasów, pastwisk i wód. Poparcie Lutra spowodowało, że w czerwcu 1524
roku wybuchł pierwszy zbiorowy bunt chłopski. Było to w hrabstwie Sliihlingen.
Ruch powstańczy rozprzestrzenił się bardzo szybko niemal w całym kraju. Na
prowincję dotarły zradykalizowane i przeinterpretowane poglądy Lutra. Stało się
to za sprawą Tomasza Munzera, nazywanego prorokiem, który otwarcie nawoływał do
przemocy. Twierdził, że należy siłą odbierać panom feudalnym i majątkowym
majętności, kościoły, klasztory i równo podzielić między chłopów. Sam Luter
odciął się od tych populistycznych haseł. Jednak wojna domowa wymknęła się spod
kontroli. W pewnym momencie krwawa fala sukcesów nieregularnych oddziałów
chłopskich pod wodzą Munzera skończyła się. W maju 1525 roku chłopi
zostali pobici w Szwabii w nierównej walce przeciwko dobrze uzbrojonym i zorganizowanym,
wspieranym przez artylerię wojskom książęcym. W ciągu następnych dwóch miesięcy
pokonano ich w całych Niemczech. Nastąpiła teraz zemsta feudałów, palenie zbuntowanych
wiosek, morderstwa i tortury. Po wojnie panowie zwiększyli jeszcze bardziej
obciążenia pańszczyźniane. Życie chłopów stało się jeszcze trudniejsze niż
przez buntem. Pozostała tylko nadzieja w wierze ewangelickiej, którą w
przeważającej części przyjęli. Ale jak się okazało, represjonowano ich również
za to. Wtedy to część z nich, całkowicie zdesperowana i bezsilna, porzuciła
swoje chałupy i całymi rodzinami poszła szukać spokojnego miejsca tam, gdzie,
jak sądzili, nikt nigdy nie będzie ich prześladował i wyzyskiwał. Takim
miejscem była wtedy Polska, która zachęcała niemieckich chłopów do osiedlania i
zagospodarowywania nieużytków . Przybywali, więc do nas pierwsi, na razie
nieliczni osadnicy z różnych stron Niemiec. Ich cały
majątek mieścił się najczęściej w tobołku niesionym na plecach. Dotarli i w te
okolice. Zatrzymywali się jak najbliżej płynących tutaj rzeczek: Bawół i
Czarnej Strugi. Budowali szałasy, prymitywne ziemianki, chaty z gliny. Potem
zabrali się do karczowania drzew, chaszczy, korzeni. Oczyszczanie najmniejszego
poletka, na którym można było posiać pierwsze ziarna owsa, trwało czasem kilka
lat. Pracowali tak całymi rodzinami od świtu do nocy . Przy zagospodarowaniu
nieużytków nigdy nie otrzymali żadnej pomocy. Później, po wojnach, przychodzili
na te tereny następni osadnicy. Byli wśród nich też chłopi polscy, stanowili
jednak mniejszość. W siedemnastym wieku nauczono się kopania studni. Od tego
czasu można było budować osady w miejscach, gdzie nie było zbiorników wodnych i
rzek. W sąsiedztwie pierwszego, starego osadnictwa powstawały wtedy nowe
gospodarstwa i wioski. Tak żyły obok siebie dwie społeczności: niemiecka i polska.
Dbały o własny język, własną religię i kulturę. Odmienność nie przeszkadzała im
jednak w dobrosąsiedzkich stosunkach. Tak było przez setki lat. Ciężka praca,
bieda, to ich zapewne zbliżało i łączyło… .
- A jak było w czasie ostatniej wojny? – spytała
dziewczyna.
- Polskie władze wojskowe powołały do obrony państwa
wszystkich mężczyzn, zdolnych do służby. Również tych pochodzenia niemieckiego,
jeżeli przejęli nasze obywatelstwo. Byli wśród nich i ci stąd. Po podpisaniu
kapitulacji władze okupacyjne zaczęły powoływać mężczyzn pochodzenia
niemieckiego, jeszcze wczoraj żołnierzy polskiego wojska, do swojej armii.
Chyba po to, żeby ich jeszcze bardziej pogrążyć. Poszli, więc jako Niemcy na tę
brudną wojnę pod przymusem bezwzględnego prawa. Ci prości biedni chłopi
zostawili swoje matki, żony, dzieci. Mieszkających tutaj Polaków wysyłano
natomiast na przymusowe roboty do Niemiec. A władze zachęcały niemieckich
gospodarzy do przejmowania po Polakach lepszych gospodarstw. Na tych terenach
były to jednak sporadyczne przypadki.
- Przypuszczam, że Polacy i Niemcy skłócili się między
sobą.
- Wojna poróżniła ich, ale nie do końca rozerwała
więzi. Zdarzały się przypadki, że w trudnych chwilach obie nacje z narażeniem
własnego życia pomagały sobie tak jak dawniej. Ale słuchaj dalej. Kiedy
wybuchła woja ze Związkiem Radzieckim, do rodzin niemieckich żołnierzy coraz
częściej dochodziły złe wiadomości. O śmierci lub niewoli najbliższych.
Natomiast oficjalna propaganda milczała o niepowodzeniach wojsk niemieckich na
froncie wschodnim. Aż nadszedł rok 1944. koniec wojny zbliżał się wielkimi
krokami. Wśród osadników pochodzenia niemieckiego zapanował niepokój. Co z nimi
będzie? W wojsku mają swoich synów, mężów. Czy powrócą z wojny? Czy żyją? A
może nigdy się nie odnajdą? Co robić? Trzeba uciekać, a przecież od wielu
pokoleń to właśnie tutaj była ich mała ojczyzna. Zimą coraz częściej zobaczyć
można było furmanki z Niemcami uciekającymi na zachód. Pozostawiali tutaj
wszystko: dorobek wielu pokoleń, wiarę, nadzieję. W okolicy pojawiały się też
małe, rozbite, niezorganizowane oddziały wojskowe, a nawet pojedynczy żołnierze
niemieccy… .
- W pierwszych dniach nowego roku [1945] uciekła
większość Niemców zamieszkałych w
tej i pobliskich wsiach. Kilkanaście tysięcy ludzi.
Pozostali jedynie starzy, schorowani i kobiety z dziećmi czekające na swoich
mężów. Po wojnie mieszkali tu jeszcze kilka a nawet kilkanaście lat, lecz
traktowano ich jak obywateli drugiej kategorii. Po raz kolejny historia
zemściła się na nich. Pozabierano im wszystko. Często zdarzało się, że
pracowali na swoim byłym gospodarstwie w charakterze parobka. Reszta Niemców
pracowała w nowo tworzących się państwowych gospodarstwach rolnych za
przysłowiowy bochenek chleba. Tylko niewielką część tych najbiedniejszych
Niemców najczęściej mieszkających głęboko w lesie pozostawiono w spokoju w
swoich chałupach i biedzie.
- Co się w końcu z nimi stało? – Zapytała Zosia.
- W połowie lat pięćdziesiątych pozwolono im wyjeżdżać
w ramach tak zwanej akcji łączenia rodzin do niedawno powstałej NRD….
Zosia całkowicie oddała się fotografowaniu …. Teraz
fotografowała stare, opuszczone,
kryte strzechą chałupy, studnie żurawie, na których
czasem wisiał jeszcze przerdzewiały wymborek , płoty, stodoły, podwórka, gdzie
zobaczyć można było po latach ślady koła wydeptanego przez konie, kiedyś
chodzące w kieracie.
- Te chałupy, które fotografujesz, budowane z gliny i
wrzosu, stoją już ponad dwieście lat. Gdyby ktoś w nich zamieszkiwał i dbał o
pokrycie dachu, na pewno stałyby jeszcze bardzo długo… .
- Pyta pan, jak tu jest – gospodarz rozpoczął rozmowę
. – Bieda .
Kto wie, czy to właśnie nie ona przez pokolenia
wycisnęła na tych ludziach największe piętno. Nigdy nie zapomnę opowieści
samotnego mężczyzny mieszkającego tu pod lasem, w jaki sposób przygotowywał się
do świąt Bożego Narodzenia. Oprócz chleba, mleka i zupek w proszku kupił sobie
dwa litry oranżady. Na kawałek placka zabrakło, bo do pierwszego zostało mu
tylko pięć złotych. Podobnych przykładów na tych terenach nie brakuje – mówił.
Latem można trochę podreperować budżet, zbierając jagody, poziomki, grzyby.
Najgorsza jest jednak zima. Wtedy trzeba kupić, chociaż parę worków węgla, żeby
w mroźną noc ogień utrzymał się nieco dłużej. We wsi Konary pozostały już tylko
trzy zamieszkałe chałupy – kontynuował. – A nie tak dawno liczyła trzydzieści
numerów. Po sąsiedzku leżała wieś Wióry. Dzisiaj już nie istnieje. Nawet na
najbardziej szczegółowej mapie takiej wioski nie ma. Pamiętają ją i do dzisiaj
używają jej nazwy jedynie starzy myśliwi i mieszkańcy pobliskich terenów.
A jeszcze nie tak dawno, na
początku lat pięćdziesiątych, kiedy do opuszczonych gospodarstw niemieckich
wprowadzili się Polacy z pobliskich wiosek, powróciło tu życie. Dzieci chodziły
do szkoły pozostawionej przez Niemców. Wybudowano ją dwieście lat temu z grubych
beli drewnianych. Pusty budynek stoi do dzisiaj. Straszy otwartymi drzwiami i
wybitymi szybami w małych okienkach.
- Nie wiedziałem, że mieszkali tu Niemcy – zdziwił się
młody etnograf. – To bardzo ciekawe.
- Widzi pan, te ziemie kryją prawdziwe tajemnice. Może
to panu będzie dane przebadać naukowo te tereny. Szkoda, że naukowcy zapomnieli
o nich.
Edward zamyślił się przez chwilę, następnie
kontynuował opowieść:
- Kilka wsi pośród lasu długi
czas pozostawało bez prądu. Dopiero w roku 1978 była tu elektryfikacja. Do tego
czasu życie toczyło się przy lampie naftowej. Dużo można było opowiadać o
tradycji i zwyczajach mieszkańców tych okolic. Młodzież organizowała potańcówki,
zapraszając to skrzypka, to znowu, w inną sobotę, grajka z harmonijką.
Tańcowali do samego rana. Ciekawy był zwyczaj darcia pierza przez mężatki i
panny. Zapraszano wtedy kawalerów i śpiewano. W dzień, w którym minęła połowa
postu, robiono sobie przedziwne dowcipy. Brudzono łajnem okna, klamki od drzwi.
Na dachy wciągano różne ciężkie przedmioty. Zdarzało się, że potrafiono
wciągnąć wóz drabiniasty. Długie jesienne i zimowe wieczory spędzano na ogół w
chałupach. Schodzili się sąsiedzi, członkowie rodzin. Najbardziej lubiano
opowiadać o przedziwnych, pełnych grozy zdarzeniach. O duchach, o śmierci, widzianej
we wsi w białym prześcieradle, o zjawach i diabłach. Można sobie tylko
wyobrazić, jaką odwagą było po takich spotkaniach przejście w ciemną noc
kilkuset metrów do domu.
Młody mężczyzna pytał jeszcze Edwarda o uprawy, które
najczęściej występowały na tych terenach, o rękodzieło, ubiory, przyśpiewki,
dowcipy. O codzienną pracę i dni świąteczne.
- Na mnie już czas – powiedział w końcu. – Dziękuję
panu bardzo. Może ma pan rację, że powinienem zająć się badaniami
naukowymi tych terenów. To ciekawe wyzwanie. Muszę jeszcze rzecz przemyśleć… .
To było jedno z ostatnich moich
spotkań z Edwardem .Wróciliśmy wtedy z Grodźca do domu Edwarda. Powiedział do
mnie wtedy tak : ,,Ostatnie ślady historii tych ziem to niszczejące
kościoły, stare cmentarze, walące się chałupy i pamięć starych ludzi. Już
niedługo czas zatrze to wszystko. Wtedy wszystkim o tym powiedz. Że tam głęboko
w lesie na niewielkich wzniesieniach porośniętych konwaliami są cmentarze, w
których leżą prochy ludzi, którzy kiedyś na te tereny przyszli z daleka. Mówili
w innym języku. Tutaj przez setki lat żyli, ciężko pracowali. Pokochali tą
ziemię”… .
Posłowie od Autora
Czytelniku, pisząc tą książkę, chciałem Ci opowiedzieć
o smutnej historii, jaka na tych terenach się wydarzyła.
Przez wiele lat zbierałem materiały. Bywałem po kilka
razy w tych samych miejscach, zapomnianych przez ludzi i historię.
Starałem się przekazać Ci to wszystko jak tylko
potrafiłem najlepiej, słowem i fotografią.
Zamieściłem w książce również dokładne mapki
opisywanych miejscowości, które pozwolą bezbłędnie odnaleźć wybrane miejsce… .
Niedaleko od siebie oddalone miejscowości, w których
znajdują się cmentarze ewangelickie opisywane w tej książce, a w których
mieszkali osadnicy niemieccy.
- Anielewo
- Białobłoty
- Stary Borowiec
- Grodziec
- Józefów
- Kolonia Jarantów
- Kolonia Obory
- Konary
- Łazinsk I
- Łazinsk II
- Michalinów Trąbczyński
- Michalinów Oleśnicki
- Nowe Grądy
- Nowa Kaźmierka
- Orlina Duża
- Piskory
- Stare Grądy
- Stara Kaźmierka
- Stawiszyn
- Święcia
- Wielołęka
- Wierzchy
- Wrąbczynkowskie Holendry
- Zagórów
- Zamęty
- Zarzewek
[ Dalej : mapy topograficzne i zdjęcia
pokazujące usytuowanie i współczesny wygląd
cmentarzy i kościołów ewangelickich ,
starych domostw … razem 106 s.]
[Ostatnie opisy:]
Kościoły puste spalone
Ale są również te żywe,do których przychodzą katolicy
, to znowu w inną niedzielę
wierni Kościoła Augsbursko-Ewangelickiego.
Cmentarze te w lasach zapomniane.
Kiedyś ktoś tu przyszedł, pochylił się nad mogiłami
,zostawił kwiaty .
Czasem przybiegnie sarenka , schroni się za nagrobkami
i zaśnie aż do wieczora
w tej ciszy .
Stare szkoły i chałupy , polskie czy niemieckie ,
gdzieniegdzie jeszcze zamieszkałe ,
przetrwały tyle lat . Umierają razem powoli .
Zajęcze czworaczki – symbol
odradzającego się życia i nadziei .”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz