Wygnańcy z żelaznych domów
23/08/2012
,,Rodzina Lipertów mieszkała od
pokoleń we Wrąbczynkowskich Holendrach. W tej otoczonej lasami wsi w gminie
Pyzdry, obok siebie w zgodzie żyli Polacy i Niemcy. Gdy przyszła wojna, świat,
który znali, przestał istnieć.
Koguty były wiele warte
U Lipertów mówiło się po niemiecku.
Jak to Olędrzy, pielęgnowali swoje tradycje i obyczaje. Dni upływały im na
ciężkiej pracy. Dzięki niej Johann i Helga Lipertowie byli zamożni i szanowani.
Mieli czterdzieści dwie morgi pola, kilkanaście krów i koni.
Olęderki już od najmłodszych lat same przędły, szyły i tkały. – Palce miałam poranione, ale obwiązywało się je i dalej szło się do roboty. Trudne i biedne to były czasy, ale solidne – mówi Luiza, żona Konrada Liperta. Olęderska solidność wydała owoce – Lipertowie kupili nowe pole, a w 1938 roku starą, glinianą chałupę zamienili na dom z czerwonej cegły. Dochowali się ośmiorga dzieci – sześciu córek i dwóch synów. Na starej gospodarce osiadła jedna z córek z mężem. – Rodzice kupili nową ziemie jeszcze za ruble. Nagle przyszła dewaluacja, pieniądz spadał na łeb na szyję. Trzeba było wziąć weksel – wspomina Konrad, najmłodszy syn Lipertów, teraz osiemdziesięciolatek. – Mama sprzedała koguta i spłaciła ten dług. Takie to były czasy, że koguty tyle były warte!
Olęderki już od najmłodszych lat same przędły, szyły i tkały. – Palce miałam poranione, ale obwiązywało się je i dalej szło się do roboty. Trudne i biedne to były czasy, ale solidne – mówi Luiza, żona Konrada Liperta. Olęderska solidność wydała owoce – Lipertowie kupili nowe pole, a w 1938 roku starą, glinianą chałupę zamienili na dom z czerwonej cegły. Dochowali się ośmiorga dzieci – sześciu córek i dwóch synów. Na starej gospodarce osiadła jedna z córek z mężem. – Rodzice kupili nową ziemie jeszcze za ruble. Nagle przyszła dewaluacja, pieniądz spadał na łeb na szyję. Trzeba było wziąć weksel – wspomina Konrad, najmłodszy syn Lipertów, teraz osiemdziesięciolatek. – Mama sprzedała koguta i spłaciła ten dług. Takie to były czasy, że koguty tyle były warte!
Johann Lippert dobrze żył z sąsiadami.
Uczynny gospodarz pomagał innym w potrzebie. Polaków i Niemców łączyła wspólna
praca i zabawa. – Kiedyś sąsiedzi zwozili zboże, korzeń zablokował koło, nie
mogli ruszyć ani w przód, ani w tył. Tylko nasze konie dały radę go wyciągnąć.
A jakie mądre bestie! Same pijanego ojca potrafiły z miasta przywieźć. Nie było
biednej katolickiej rodziny we wsi, u której weselnych gości by nie woziły – ta
historia jako jedna z nielicznych wywołuje uśmiech na twarzy Konrada.
Podczas wojny do Lipertów przyszli
biedacy z okolicznej Walgi. Stracili dach nad głową. Johann pozwolił im na
swoich łąkach postawić domek z gliny. Kobieta, której męża wywieźli na roboty,
na polu Lipertów zbierała pozostałe po żniwach ziarno, dzięki czemu mogła upiec
chleb dla dzieci.
Skąd ich ród
Pierwsi Olędrzy pojawili się w
Polsce w XVIII wieku. Puszcza Pyzdrska, ziemia położona w Wielkopolsce, na
południe od Warty i obecnie zamykająca się w obrębie dziesięciu sąsiadujących
gmin, stała się ich domem. Zagospodarowywali bagna, z którymi nie mogli sobie
dać rady miejscowi. Z początku ciężka praca na jałowej ziemi pozwalała tylko
przeżyć, ale nic ponadto. Domy budowali z darniowej rudy żelaza, drewna i
gliny. Nazwa Olędrzy pierwotnie oznaczała Holendrów – menonitów
specjalizujących się w osuszaniu ziem podmokłych i zalewowych. W XVI wieku, za
panowania Zygmunta Starego, sprowadzono ich dla zagospodarowania Żuław i
niektórych dolin rzecznych.
Kolonizatorzy, którzy napłynęli w
XVIII wieku, pochodzili ze Śląska, Brandenburgii, Nowej Marchii i Pomorza Zachodniego.
Reprezentowali w większości żywioł niemiecki. – Nasza rodzina pochodzi gdzieś z
Niemiec, ale trudno rzec skąd. Wiem tylko, że przeniesiono całą wieś łącznie z
sołtysem i nauczycielem – mówi Konrad. Uciekali przed uciskiem, biedą, głodem i
wreszcie prześladowaniami religijnymi. Byli protestantami – luteranami i
kalwinami. Olędrzy, podobnie jak menonici, zakładali i utrzymywali
skomplikowane systemy melioracyjne. Za zaniedbania w tej materii groziła wysoka
kara, łącznie z wydaleniem ze wspólnoty. W latach 1761-1793 w puszczy powstało
aż 46 olęderskich osad – wśród nich Wrąbczynkowskie Holendry, Lisewo, Zamość,
Zapowiednia, Walga i wiele innych. W całej Wielkopolsce na prawie olęderskim
założono około 800 wsi. Ich mieszkańcy, cieszący się wolnością osobistą,
tworzyli zamkniętą społeczność, kierowaną przez demokratyczny samorząd.
Utrzymywali dobre kontakty z Polakami i Żydami, których wielu żyło w
okolicznych miasteczkach. Ta wielokulturowość i różnorodność religijna
społeczności zamieszkującej puszczę przetrwała do II wojny światowej. Teraz nie
ma już po niej nawet śladu.
Utopić Niemca!
Spokój i dobre czasy skończyły się w
1939 roku, jeszcze przed wybuchem wojny. Biedota organizowała się w bandy,
chodziła po wsiach i jątrzyła przeciw Niemcom. Niektórzy gospodarze spali w
kartoflach, bo bali się o swoje życie. Z obejść znikało wszystko, co miało jakąkolwiek
wartość. Później, gdy do Polski weszły wojska niemieckie, złodzieje ze strachu
oddawali gospodarzom zagrabiony dobytek.
Gdy banda osaczyła szwagra Konrada
na moście w Pyzdrach, zostawił konia z wozem i uciekł skacząc do Warty. Rzucali
za nim kamieniami, ale że pływał dobrze, zdołał przedostać się na drugi brzeg.
Wrócił do domu na bosaka. Konrad pamięta, że w Oborach koło Gizałek ksiądz
namawiał do przemocy. W nocy Polacy spędzili gromadę Niemców i chcieli utopić
ich w stawie, na szczęście nie doszło do tragedii. Potem kapłan wypierał się
tego, co mówił. – Za to ksiądz z Zagórowa dążył do zgody, sprzeciwiał się tej
hołocie – przyznaje Konrad. – Różni byli ludzie. Normalni źle nas nie
traktowali. To tak jak teraz, gdzie nędza tam i chuligaństwo.
Olędrzy i volkslisty
Konrad miał trzynaście lat, gdy
wybuchła wojna. We wrześniu pomagał bratu w Barczyznie wyrównywać drogę, nagle
w oddali zobaczył tłum ludzi uciekających z Poznania. – Wszystko jakby się
zatrzymało w tej chwili – przypomina sobie. Rok szkolny 1939/40 wyraźnie pokazywał
nową rzeczywistość. W ławkach obok niemieckich uczniów nie zasiedli już ich
polscy koledzy. Olędrzy pod presją okupanta podpisywali volkslisty. – Niektórzy
sympatyzowali z hitleryzmem, inni trzymali z Polakami. Wiele rodzin mieszanych
przeżywało dramaty, były łamane. Czasem jeden brat walczył w polskim wojsku,
drugi w niemieckim, albo syn, przed wojną służący w polskiej armii, zabierany
był do Wermachtu. Słyszałem też opowieść, jak w walkach sąsiad zabił sąsiada, u
którego przed wojną tańczył na weselu. Potem musiał z tym żyć – tłumaczy Witold
Przewoźny, kustosz Muzeum Etnograficznego w Poznaniu, który w 2010 roku
przeprowadzał badania w Puszczy Pyzdrskiej. – Zdarzało się, że sołtys wydawał
Żydów, potem cała rodzina była piętnowana. Ale pamiętajmy, że Polacy też takie
rzeczy robili. Olędrzy mieli silne poczucie tożsamości narodowej, częściowo
zasymilowali się z Polakami, ale nie do końca. Podczas zaborów przyjęli kulturę
Prus. Trudno wymagać od nich, by byli polskimi patriotami. My, Polacy, wysoko
zawiesiliśmy im poprzeczkę.
Szwagier w szafie
Hannah Brant mieszkała z rodzicami w
Orlinach, gdy zaczęło się wywożenie polskich gospodarzy ze wsi. Na ich miejsce
okupant przywoził swoich. – Ojcu się to w głowie nie mieściło. Mówił: jak można
komuś jego własną ziemię zabrać? Ludzie zaczęli się bać sąsiadów, nie ufali już
sobie nawzajem. Zaczęły się migracje ze wschodu na zachód. W 1941 krewnych
Luizy Lipert wysiedlono z majątku na Wołyniu. Przyjechali do rodziny do
Pietrowa. – Żal im było te piękne ziemie, co je od carycy Katarzyny dostali,
porzucać. Gdy w 1945 roku Ruscy weszli, to ich wszystkich do łagrów wywieźli.
Żona więcej ich nie zobaczyła – ucina Konrad. Luiza nie chce o tym mówić.
Z początkiem 1944 roku przeczuwano
już, że Hitler przegra wojnę. Mężczyźni wracali do domów na przepustki i
opowiadali o grozie frontu wschodniego. – Wuj z Węglewskich Holendrów na front
już nie poszedł. Siostra ze służącą ukrywały go w szafie osiemnaście miesięcy.
Dzieciom wydawało się czasem, że słyszą jego głos. Nic jednak nie wiedziały.
Gdyby się wydało, hitlerowcy zastrzeliliby całą rodzinę – mówi Konrad.
Sukienka z worka
Zbliżała się radziecka armia.
Olędrzy wahali się – uciekać, czy zostać. – Oni czuli się trochę innymi
Niemcami – Przewoźny naświetla sytuację. – Nie chcieli porzucać gospodarstw,
przekazywanych z dziada pradziada, często mieli tu polskich krewnych, a w
Niemczech nikogo. Uważali, że Polska to ich dom. Siostrzenica Konrada wzięła
wóz i ze znajomą gospodynią dojechały do Niemiec. Nie wszystkim się powiodło.
Siostra Konrada nie zdążyła przed wysadzeniem mostu w Śremie.
Konrad dobrze pamięta pierwsze
spotkanie z czerwonoarmistami. – Całe pole rozjechali czołgami, zastrzelili
świnie, szynki wycięli, resztę zostawili na zmarnowanie. Od razu zakazali też
wyjeżdżać. Wszyscy z niepokojem czekali, jaki będzie ich los. Nie spodziewali
się jednak, że zostaną wyrzuceni z domów. Pozbawiono ich obywatelstwa i środków
do życia. Mogli wziąć tylko to, co mieściło się w rękach. Niektórzy trafiali do
przejściowych obozów, skąd polscy krewni, jeśli takich mieli, brali ich do
siebie jako parobków. Matka Lisy Fener trafiła do obozu w Złotnikach Wielkich.
Lisa i jej brat zostali w rodzinnej Kaźmierce. W ich domu zamieszkała Polka zza
Buga. – Musieliśmy pasać u niej krowy. Bardzo źle nas traktowała, nie dawała
jeść i pić. Kombinowaliśmy, by przeżyć. To była dla nas tragedia, bez matki,
bez kogokolwiek życzliwego wokół. Ojciec i wszyscy inni krewni zginęli na
wojnie. Hitler ich wykończył – płacze Lisa.
Gdy rygor w obozie złagodzono,
dzieci dołączyły do matki. Tam w szopach mieszkało około 150 ludzi. Po wyjściu
na wolność pomogli im sąsiedzi, Polacy. – Dawali nam mleko i zboże, ale było
ciężko. Nie mieliśmy się w co ubrać. Mama uszyła mi sukienkę z worka. Czasem na
targu spotykałam tę nową gospodynię w ubraniach mamy.
Każdy tutaj brał mnie do gnoju
Lipertów wysiedlono w maju. – Zawsze
dobrze żyliśmy z ludźmi, ojciec pomagał Polakom podczas wojny, więc nas nie
okradli, ale inni gospodarze nie mieli tyle szczęścia – Konrad kręci głową. By
przeżyć, rodzina musiała się rozproszyć. Siostra Agnes wyjechała do Niemiec,
rodzice zamieszkali w niewykończonym budynku gospodarczym w okolicznej wiosce.
Bezdzietni krewni z Pyzdr przygarnęli do siebie pozostałe siostry. Konrad sześć
lat tułał się po sąsiadach, gdzie w zamian za chleb i dach nad głową pomagał w
gospodarstwie. W końcu wyjechał na Pomorze do fabryki włókien sztucznych, by po
dwóch latach wrócić i ożenić się z Luizą. Młode małżeństwo mieszkało kątem u
sąsiadów. Wójt odmawiał im przyznania lokum, mimo że zostali zrehabilitowani i
odzyskali obywatelstwo. Dostali za to dokument, gdzie było napisane, że
odebrano im ziemię, bo podczas wojny mówili w domu po niemiecku. Konrad żałuje,
że nie pamięta już tego języka: – Po wojnie nie wolno było mówić, a teraz, choć
chciałbym, nie potrafię. W latach sześćdziesiątych dzięki wsparciu rodziny
kupili ruderę, potem kawałek ziemi. – Na głowę się sypało, szczury biegały, z
czasem jednak udało się postawić coś porządnego. Z pracą było krucho. W całej
wsi nie ma gospodarstwa, gdzie bym obornika nie wywalał.
Drang nach Westen
Krewniacy, którzy na Zachodzie
znaleźli się w niewoli, po wyjściu z obozów ściągali do Niemiec żony i dzieci.
Wielu z nich nigdy już do Polski nie przyjechało, nawet w odwiedziny. – W
ludziach została zadra i żal do losu – tłumaczy Przewoźny. – Kiedyś ich
przodków zaproszono na te ziemie, które przez wieki wymagały pracy nad siły, a
potem tę ojcowiznę wydartą surowej naturze, odebrano. Wojna zniszczyła
wszystko. Nikt nie patrzył w życiorysy, kto był dobrym człowiekiem, a kto nie.
Trauma, którą przeżyli spowodowała masowe wyjazdy, zwłaszcza w latach
siedemdziesiątych. Ci co pozostali, żyli z piętnem wroga – Niemca. Nawet po
rehabilitacji zła opinia ciążyła tym ludziom do końca życia. – Ich dzieci
wyzywano w szkole od Szwabów – kontynuuje Przewoźny. – Pamiętam, jak jeden
mężczyzna wspominał, że nawet najlepsi koledzy, z którymi grał w zespole
muzycznym, gdy się posprzeczali, wypominali mu niemieckie pochodzenie.
Takie wspaniałe gospodarstwo było
Niektóre osady całkowicie
opustoszały. Pozostały zrujnowane domostwa, zapomniane i zarośnięte cmentarze.
Polacy w odwecie za wojenną traumę okradali je i niszczyli, czasem traktowali
jak śmietnik, a nie miejsce kultu. Hannah Brant po raz pierwszy przyjechała do
Orlin w 2010 roku, by jak mówi, powspominać i odnaleźć groby krewnych. Tylko
dzięki pomocy osoby, która tu kiedyś mieszkała, mogła zidentyfikować to, co z
nich pozostało.
Lisa Fener tęskni za
Kaźmierką. Kiedyś śmiała się z mamy, z jej tęsknoty za dawnym domem. – Mówiła
nawet, że mogłaby w przyczepie kempingowej zamieszkać, byle tylko tam być. Teraz
mnie tak wzięło. Lisa narzeka, że nowi właściciele dobrze nie gospodarzą, nie zainwestowali
ani w ziemię, ani w obejście. Dom spłonął, stodoła rozpadła się ze starości.
Większość ziemi leży odłogiem. Na miejscu szkoły, do której chodziła, zasadzono
kwiaty. Razem z siostrą starają się w sądzie o odzyskanie ziemi, ale nie
wierzą, że im się uda. Grunty przeszły na Skarb Państwa, a sprawa toczy się
bardzo powoli. – Mój syn jest kronikarzem rodziny – mówi Konrad. – Wie
dokładnie, gdzie kto mieszkał, która ziemia do kogo należała. Gdy przywiózł do
Wrąbczynkowskich Holendrów rodzinę z Niemiec, nowi mieszkańcy wyzywali ich i
grozili. Nawet zdjęcia nie pozwolili zrobić. Czasem serce się ściska, jak się
widzi, że najlepszych działek nie uprawiają. Tyle mają co na życie. A to takie
wspaniałe gospodarstwo było."
(Imiona i nazwiska bohaterów zostały zmienione)
Ewa Konarzewska-Michalak
Po latach zapomnienia historię
Olędrów odkryli Wiesława i Przemysław Kowalscy, społecznicy z Towarzystwa
Kulturalnego Echo Pyzdr. Tematem zainteresowali się przez przypadek. Przy
odnawianiu grobu zmarłego wujka odkryli, że na płycie od spodu wyryte są niemieckie
litery. Kamieniarze, którym zlecono wykonanie nagrobka, musieli zabrać ją z
któregoś z olęderskich cmentarzy. Kowalscy zaczęli spotykać się z ludźmi,
odkrywać ich osobiste dramaty, a jednocześnie piękno zanikającej kultury.
Teraz, razem ze stowarzyszeniem Mecenat, od 2009 roku realizują projekt
„Puszcza Pyzdrska. Olędrzy i ich żelazne domy” dofinansowany z FIO. W ramach
projektu ściągnęli do puszczy naukowców z UAM, ASP i Muzeum Etnograficznego.
Badania zaowocowały między innymi wystawą poświęconą olęderskiemu dziedzictwu,
przygotowano również katalog cech charakterystycznych architektury regionalnej
Puszczy Pyzdrskiej, który posłuży za wzór do opracowania modelowych projektów domów.
Wydano publikację – przewodnik po puszczy, a także zorganizowano warsztaty edukacyjne
dla nauczycieli. Społecznicy we współpracy z samorządami i biznesem chcieliby
rozwinąć turystykę tego unikalnego regionu. ”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz